Grecy i Turkowie mieszkają na przedzielonych częściach wyspy, mają za sobą wojnę domową, czczą męczenników, próbują (albo i nie) zapomnieć o nienawiści do sąsiadów. Burzliwa historia wyspy nie zawsze jest chlubna. Od 2003 roku granica z północą jest otwarta, a i ludzie stają się chyba bardziej tolerancyjni.
Nikozja, chyba ostatnie miasto na świecie przedzielone murem, z posterunkami ONZ, z ruinami po obu stronach granicy, które przypominają o tym co było.
Granicę przekracza się bez problemu, główną ulicą - deptakiem w centrum miasta. Przeżywamy małe deja vu, bo byliśmy w Turcji i w Grecji, każdy z tych krajów zachwycił nas na swój sposób, a teraz mamy namiastkę tych krajów na jednej wyspie.
Strona północna jest o wiele tańsza niż południe, nie jest uznawana przez żaden kraj, za wyjątkiem Turcji.
Przejście parę uliczek w bok pokaże inne oblicze Nikozji, tj. niższe ceny, lokalne przysmaki od Ayranu przez borek po baklawę.... Jeszcze kawa i herbata na deser!
W komercyjnej dzielnicy, blisko przejścia granicznego królowały sklepy z podróbami od Diora po Laurenta po adidos;) czyli klasycznie po turecku.
Poszwendaliśmy się kilka godzin po uliczkach, zaułkach, meczetach, kościołach... nie schańbiliśmy się wizytą w muzeum, bo jak się ładuje akumulatory, to nie zwiedza się muzeów.
Ludzie są bardzo mili i życzliwi, ale nie narzucają się. Nasze ostatnie wyjazdy były mocno absorbujące i wyczerpujące, więc dobrze nam zrobi takie spokojne zwiedzanie. Muszę przyznać, że adrenalina w podróżowaniu przyczynia się do bardziej wyrafinowanego smaku przygody. I ja wolę taki smak, ale spokojne podróżowanie ma też swoje dobre strony. Fakt, że czasami marudzę do Adriana: "nuda, nic się nie dzieje..." ale wiem, że dzieje się wiele, a nie jest to nuda, lecz spokój. Raz, nie zawsze.... może być i taki rodzaj podróżowania, z mniejszą ilością adrenaliny, na spokojniejszy sen. Dobranoc:)