Teoretycznie to juz koniec pory deszczowej, w praktyce od 5 rano lało jak z cebra. Na pocieszenie chociaż jest ciepło.
Mieliśmy dziś w planach wybrać się na wulkan, ale uznalismy ze nie zobaczymy nic a zmokniemy po pachy. Pomoklismy więc w mieście, trochę pozwiedzalismy i nóg nie czujemy.
Pierwszy dzień w Gwatemali i same dobre wrażenia. Ludzie żyją spokojnie, nie są nachalni, są bardzo mili i pomocni ( kompletnie inne odczucia mieliśmy w Ameryce południowej). Jesteśmy pod koniec pory deszczowej, jeszcze przed wysokim sezonem i faktycznie nie ma tu tłumu turystów, nawet powiem że jest ich bardzo mało. W naszym hotelu też pustki.
Pomimo tego, ze jesteśmy w bardzo popularnej miejscowości to i tak mamy problem, aby porozumiewać się po angielsku. Mamy też problem aby rozmawiać po hiszpańsku... Uczymy się przydatnych słówek, bo daleko nie zajedziemy. Dziś juz na śniadaniu było wesoło, bo pani nie znała ani jednego słowa po angielsku. My znalismy kilka slow po hiszpańsku, które jednak nie były przydatne przy zamawianiu lokalnego śniadania. Oczywiście dalismy radę, ale było co najmniej śmiesznie.
Na śniadanie jedlismy jajecznice z pastą z fasoli plus świeżutkie tortille i kawa. Wszystko to na glinianej zastawie. Dziwne smaki, nie europejskie, nasze kubki smakowe muszą się przestawić. Najedlismy się jak bąki.
Antigua to była stolica Gwatemali. Bardzo ładne, spokojne miasteczko z kilkoma kościołami w otoczeniu wulkanów. Niestety zniszczone przez trzęsienia ziemi. Niewiele mogliśmy zobaczyć, bo albo lało, albo chmury zasłaniały wszystko wokół nas. Jest to również popularne miejsce do nauki języka hiszpańskiego wśród podróżujących po Gwatemali.
Na ulicach, w bankach, sklepach widać bardzo dużo uzbrojonej policji czy różnych sekuritasów. Nam wydaje się że życie płynie tu spokojnie, ale chyba nie w każdym miejscu. Domy wszystkie są zakratowane, okratowane i nakratowane. Zapewne właściciel fabryki drutu kolczastego jest bogaczem, bo na drucie to na pewno można tu zarobić kokosy.
Na obiad też zaszlismy do lokalnej knajpki, zamowilismy tzw. almuerzo, czyli danie dnia. Później dodam fotki, jak wyglądało jedzonko, było smaczne, robione na miejscu.
Zdjęcia będziemy dodawać z lekkim opóźnieniem, bo tablet nie ogarnia karty z aparatu. Musimy dodawać z kompa w kawiarenkach. Spooooko, będzie Pan zadowolony :-)
Zaczęliśmy szaleństwo owocowe, głównie ja oczywiście. Dziś nowy smak to jocotes - owoc niepodobny do niczego, z wielką pestka w środku, mączny i słodki w smaku. Trochę się umordowalismy z nim, bo nie jemy owoców których się nie obiera, a tam nie było za bardzo co obierac. Generalnie to jest teraz sezon na owoce, bo deszczu było pod dostatkiem.
Czytalismy że Antigua to dobre miejsce do kupowania pamiątek. Faktycznie sklepików jest cała masa i można dostać lekkich oczoplasów. Mamy mało miejsca w plecakach więc w tym roku nie zaszalejemy, a na pewno nie na początku. Największy wybór pod łukiem św. Katarzyny i na głównym rynku.
Późnym popołudniem przestało padać, poszlismy na punkt widokowy. Panorama na miasto piękna. Gdzieś tam w oddali są też wulkany, które widzieliśmy na pocztówkach, bo w realu utopiły się dziś w deszczu i chmurach. Na pogodę nie mamy wpływu, więc po co się napinać? Kiedyś przecież wyjdzie słońce..
Info dnia:
- 1$= 7,55 q
- śniadanie za osobę 15q (2$)
-obiad za osobę 19q
- kawa w kawiarni 10q
- woda 2l - 10 q
- cola 0.6l -5,5 q
- transport do Panajechel na jutro 75 q\os
- godzina internetu - 8q