Nie udalo nam sie wstac na autobus o 4.30. Uznalismy, ze pojedziemy pozniejszym, o bardziej cywilizowanej godzinie, a my jeszcze polezymy w lozeczkach i poleczymy nasze gardla.
Autobus trafil nam sie super, bo za 12 soli a nowy, czysty, pachnacy.
Nie wiemy dlaczego, ale czesto autobusy do jakiejs miejscowosci odchodza wszystkie o jednej godzinie. I sa to autobusy kilku przewoznikow. Dletego wlasnie wczoraj nie zalapalismy sie do Arequipy, bo pieciu przewoznikow odjezdzalo o szesnastej. A dzis byly dwa autobusy o 4.30 i ze trzy o 9.30, ciekawe co?
Po drodze, Adrian dosc asertywnie zareagowal na zachowanie Francuzika, ktory wylaczyl radio, tak sie szarogesil! A akurat nie leciala hiszpanska rabanka, tylko muzyka pop, typu James Blant, Dido... Adrian powiedzial mu, ze nie jest we Francji, a w Peru i nie jedzie sam tym autobusem. Nawet pan z obslugi nie ustapil mu i puscil od nowa ta sama plyte.
Generalnie to w Peru jest zalew turystow z Francji i Izraela. I musze powiedziec, ze ani razu nikt z tych nacji nie wydal nam sie sympatyczny, choc z wieloma osobami juz rozmawialismy. Ich zachowanie czesto jest pretensjonalne i wrecz bezczelne, choc pewnie teraz troche generalizuje ( po prostu sie woza - przyp. Adriana)
Dojechalismy do Arequipy, tzw. bialego miasta, poniewaz wiele budowli jest tutaj zbudowanych z bialego, wulkanicznego kamienia. Centrum miasta i Plaza de Armas sa po prostu urocze. Kolonialne budowle, w tle wulkany El Misti (5822m npm), Ampato (6318m npm), blekit nieba - zachwycaja na kazdym kroku.
Zwiedzilismy Klasztor Santa Catalina, ktory jest miastem w miescie. Mury pomalowane sa na jaskrawe kolory- pomaranczowy i niebieski. Jest to jedno z ciekawszych miejsc w ktorym bylismy. Bardzo dobrze zachowane eksponaty, cele. Wszystko wyglada tak, jakby jeszcze wczoraj ktos tam mieszkal. Obecnie siostry mieszkaja w nowym klasztorze, obok starego. Klasztor mozna zwiedzac od 1970 roku, a zamkniety byl dla ludzi z zewnatrz przez 430 lat. Siostry nie mogly opuszczac klasztoru, spowiadaly sie przez dziure w scianie, bo nawet ksieza nie mieli tu wstepu. Zaplacenie 30 soli za osobe, to uczciwa cena i wedlug nas warto zwiedzic to miejsce. Klimatu takiego nigdy i nigdzie jeszcze nie doswiadczylismy. To miejsce poruszylo nas.
Po zwiedzeniu klasztoru sprintem wpadamy na obiad - 3,5 sola za osobe, za dwa dania i kompot. Oczywiscie w knajpie dla lokalesow, a nie na rynku:)
Kolejnym punktem naszego zwiedzania jest muzeum, gdzie znajduje sie najlepiej zachowana mumia - Juanita. Jest to kilkunastoletnia dziewczynka, zlozona w ofierze na szczycie Ampato okolo 500 lat temu. Dokonywano tego, aby przeblagac bogow, ktorzy okazywali swoj gniew erupcja wulkanow. Juanita lezy nadal wygodnie, tyle, ze teraz w muzeum, w przezroczystej lodowce, no i mozna ja ogladac. Robi to niezle wrazenie, poniewaz wszystko widac dokladnie: jej rysy twarzy, wlosy, zeby, rece. Dziewczynka ktora (jak wiele innych dzieci) byla wychowywana od malego w celu zlozenia kiedys w ofierze. Musiala byc ladna, zdrowa i niewinna, bo tylko taka ofiara mogla przeblagac bogow. Zwiedzanie trwalo godzine, poniewaz najpierw byl film o ekspedycji na Ampato i odnalezieniu Juanity a potem pani przewodnik omawiala kazdy jeden eksponat w muzeum. Dopiero na koniec moglismy zobaczyc Juanite (zdjec robic nie mozna).
Juz w tamtych czasach wspomagano sie liscmi koki, nawet Juanita miala je przy sobie.
Zastanawialismy sie, jak ludzie w tamtych czasach byli w stanie wejsc na Ampato, w prymitywnych strojach i bez sprzetu. Musieli miec wielka wiare i motywacje odnosnie tego co robili i dlaczego musieli tego dokonac.
Sprintem na dworzec...
Autobus ktorym jechalismy do Puno mial ponad godzine opoznienia. Jakos nikt sie tym zbytnio nie przejmowal, my chyba juz tez nie.
Malo komfortowa byla to jazda, poniewaz... na dluzszych trasach zawsze puszczaja jakies filmy, najczesciej "chala karate", placzliwe romanse, ale moze byc jednak gorzej... skecze! Masakra! Nie ma watku, tylko gadaja glupoty i jeszcze na caly regulator. Nie slyszelismy siebie, swoich mysli - taki folklor. I tak po sprincie w Arequipie ani spac, ani gadac, a za oknem noc.
Dojechalismy po polnocy. Taxi, hotel, spac. Gardla bola, ale troche mniej:)