Jesteśmy w Nikozji, szukamy, szukamy noclegu. Znowu jakaś masakra - głównie cenowa - luksusy, Rosjanie i Niemcy.
Udaje nam się wreszcie znaleźć niezłą ruinę "U Tonnego" za 40E, cena do przyjęcia, standard afrykański (kto widział nasz film ten wie:)
Dobre i to, bo jesteśmy już zmęczeni. Adrian dzielnie trzyma się lewej strony drogi, skupienie większe niż po prawej stronie. Kolej na poszukiwania parkingu, bo w centrum same jednokierunkowe uliczki i ryzykowne parkowanie w ryzykownych zaułkach miasta. Stawiamy auto kawał drogi od hotelu, na płatnym parkingu, choć z tego powodu będziemy spać spokojniej.
Myśleliśmy, że sezon tu trwa cały rok, a okazuje się, że wcale tak nie jest. Puste knajpy, pusty deptak, a my znowu szukamy czegoś sensownego do zjedzenia. Lądujemy u Turka, smakuje wybornie! Wieczór chłodny, jacyś zmlaskani jesteśmy, idziemy do hoteliku, kupujemy winko, rozgrywki karciane, czytanie książki, piszę pamiętnik, czyli klasyczna nasza nuda urlopowa - bezcenna:), ulubiona
Mamy luza, wolne tempo, nie ma ogonów, nie zrywamy się rano, nie walczymy o wolne miejsca w autobusie, jest...ciepło i bezpiecznie, my też mamy tu inkubator?!