O 3 nad ranem, czy też w środku nocy dolecieliśmy na miejsce. O kurcze to jest ten Bombaj, ten właśnie jedyny. Wita nas chaos, hałas i wykładzina na korytarzu… Najpierw koleja po pieczątkę na wizę, potem koleja, aby okazać pieczątkę, potem koleja po bagaże, jeszcze koleja po whisky i zrobiła się prawie 5 rano.
Głęboki oddech, dodanie odwagi i wychodzimy przed terminal. Rzuciło się paru Panów na nas z propozycją pomocy. Asertywnie nie wdawaliśmy się w gadki. Zmiękliśmy jednak przy jednym „przyjacielu” i w rezultacie zdecydowaliśmy się na polecany przez niego hotel niedaleko lotniska. Wiemy że jak się przylatuje w nocy to z reguły płaci się frycowe. Taxówki z lotniska i hotele w nocy są z reguły dużo wyższe, ale tym razem ustaliliśmy że zbytnio nie będziemy się tym przejmować – szkoda nerwów i czasu. Poza tym sam Bombaj jest sam w sobie drogi.
Cena ustalona z tym gościem na 1500RS w rezultacie na miejscu okazała się 1650, bo doliczono nam podatek. Cholera, a co to za operowanie cenami bez podatku? Superr. Witamy w Indiach, zaczyna się naciągactwo, oszukaństwo i kombinowanie. Samo meldowanie trwało dobre 15 min. Pan skanował paszporty, wizę, złożyliśmy podpisy w kolejnych, przepaśnych księgach meldunkowych i wreszcie poszliśmy do pokoju. A pokój był zacny, wielkości 3 kroki na 2. Sufit był tak niski, że podniesienie rąk groziło obcięciem palców (paznokci) przez wentylator. Tak naprawdę to o tej porze mamy wszystko w nosie. Marzymy, aby się położyć i spać. Dodatkowe 3,5 godziny w różnicy czasu trochę zmienia dotychczasowy rytm dnia.
A co podnosi ciśnienie bardziej niż włoskie espresso? Gadka Hindusa o poranku, ale po kolei: O 11 rano po energicznym pukaniu do pokoju wkroczył gospodarz i oznajmił nam, jaka to pora i zasugerował, że będziemy musieli dopłacić za kolejne godziny w hotelu, bo jest już późno. Cholera jasna, wczoraj w nocy zapewniał nas, że możemy spać, do której chcemy i możemy opuścić hotel nawet o 14. Jak mnie wkurza to niedotrzymywanie słowa, wycofywanie się z umowy, którą wcześniej zawarliśmy. Tego było już za wiele.. Nie cierpię tego, ale z uśmiechem na twarzy powiedzieliśmy Panu, że żartuje, a potem jeszcze podziękowaliśmy za chęć zamówienia taxi do centrum, za 900R (a ceny kształtują się 300-400R) po czym Adrian wypchnął gościa z pokoju. Aż tacy frajerzy nie jesteśmy.
Z lekko podniesionym ciśnieniem, w temperaturze ponad 30 st. w pokoju, spakowaliśmy się i poszliśmy szukać taxi, w normalnej cenie. Spaliśmy w okolicy lotniska, w bardzo bliskiej okolicy slumsów. Ludzie mieszkający w małych prowizorycznych garażach-norach, ludzie gotujący na ogniskach na ulicy, rynsztoki, dzieci biegające bez opieki. I nasz hotel za rogiem. Dobrze, że w nocy nie widzieliśmy tej okolicy.
Złapaliśmy taxi za 300R, kierowcą naszym był milczący dziadziuś, ale z bardzo dobrym refleksem. Gdy tak jechaliśmy przez miasto, miałam wrażenie, że Bombaj nigdy się nie skończy, bo ponad godzinę jechaliśmy z lotniska na dworzec Victoria w centrum. Auta to generalnie same szroty, pojawienie się na ulicy wypasionej fury wręcz nie pasuje do tego obrazka i burzy harmonię szrotową. A czasami zaskoczyło nas jakieś Audi Q7 (pozdrawiamy Asię), czy też inny mercedesik na wypasie. Dobre ubezpieczenie muszą mieć właściciele tych aut skoro zapuszczają się w rwący nurt szrotów na drogach. Auto na aucie autem podania, na trzeciego, na czwartego, na wcisk, na wkręta, przy niekończącym się akompaniamencie klaksonów. Piesi nie mają żadnych praw, w ostatniej chwili umykają spod kół samochodów. Ciężarówki taranem włączają się do ruchu, nie liczą się z mniejszymi i słabszymi. Światła nie mają dużego znaczenia. Według Adriana jest to nie do opisania. Dziadek miał refleks i dobre hamulce. Wystarczyło, aby dojechać na dworzec.
Na dworcu chcieliśmy zakupić bilety na dziś noc na Goa - nie ma, na jutro noc - nie ma, więc kupiliśmy na dzień jutrzejszy. Trudno, będziemy się tak bujać cały dzionek, ale nie chcemy siedzieć dłużej w Bombaju. Nie lubimy dużych metropolii, a biorąc pod uwagę, że w Bombaju żyje 16 milionów ludzi (w całej Polsce 40 Milionów) to wyobraźcie sobie, jaki tłok, hałas, chaos tu panuje i męczy. Pomęczyliśmy się, aby znaleźć hotel w cenie do przyjęcia (800R z łazienką) i poszliśmy zwiedzać, co by nudno nie było. Nadal męczy mnie przeziębienie, na dworze ponad 40 st. i smog, co przydusza dodatkowo. Kurde, ale nam się to podoba. Z kapcia obeszliśmy całą dzielnicę Colaba, Fort i poszwędaliśmy się po zabytkach. Wiele wiktoriańskich budowli, które wśród palm wyglądają jeszcze bardziej egzotycznie. Hałas, chaos, rzesze ludzi i rwący strumień trąbiących bez powodu aut. Odżyły wspomnienia z innych krajów Azji. Tak samo pot zalewa oczy, uszy pękają od hałasu - tylko jedzenie o wiele bardziej wyśmienite i wyborne. Indie witająJ
Nie znaleźliśmy dziś Internetu w mieście, więc w” zaciszu” hotelowego pokoju piszę pamiętnik na neetbookuJ, jak się uda dorzucimy jutro wpisy. Nad nami wentylator wściekły i oszalały miesza wilgotne powietrze. Na ścianie tylko jeden zabity karaluch. Indie witają!