Dziś był naprawdę dobry dzień. Wyspani, po kolejnym jajecznym śniadaniu ruszyliśmy na „miasto”. Nie mieliśmy ochoty na całodniową wycieczkę łodzią, bo część już widzieliśmy jak wracaliśmy z trekkingu, nie mieliśmy chęci aby chodzić po rynkach dla turystów, do klasztoru skaczącego kota nie chcieliśmy iść, bo nie wiem, czy aby tam nie męczą kotów, a poza tym na temat skoków i wyskoków kotów to akurat my możemy baaaaardzo dużo powiedzieć;), pogoda mocno kapryśna… Uznaliśmy, że chcemy zobaczyć tylko rybaka, pływające ogrody i wioskę na wodzie. Mieliśmy problem, aby wynająć łódź na taką krótką wycieczkę, nikt nie chciał z nami płynąć na godzinę, szok… Wreszcie znaleźliśmy chętnego, za 8000 kiatow (całodniowa wycieczka kosztuje między 15000-24000 kiatów za łódkę). Wycieczka super, nie za dużo, nie za mało, a mój błędnik i tak już trochę wariował, a hałas silnika męczył i dokuczał. Zdążyliśmy przed deszczem, który znowu dał popalić i pokrzyżował pewnie nie jedne plany. Rybacy chętnie pozują do zdjęć, wykonują ewolucje na łódkach stojąc na jednej nodze wiosłują drugą i jeszcze zarzucają sieć. Oczywiście wypada podziękować finansowo, co łaska. Co też i my uczyniliśmy.
Pływające ogrody, to całe zagony różnych upraw z fasolą i pomidorami na czele. Naprawdę robi to wrażenie, nie ma granicy między wodą i lądem… A wioska na wodzie to było super miejsce, które odwiedziliśmy, dzieciaki machały do nas z okien, krzyczeliśmy do nich w ich języku, cześć (ta ta) i dzień dobry (mingalabar), a one chętnie nam odpowiadały. Myanmar to naprawdę kraj ponadprzeciętnie miłych ludzi. Tak Zaj* dobra energia wisiała w powietrzu, że nie można było się nie uśmiechać. Bez wątpienia, życie dosłownie na wodzie nie należy do najłatwiejszego: z tą wilgocią na co dzień, masą komarów na każdym kroku, ale ludzie ci są uśmiechnięci i meeeega życzliwi nawet podczas tak krótkiego spotkania. Nawet koty żyją w wioskach na palach, pytanie tylko na co polują?, chyba na pływające szczury…
Po wycieczce wodnej zafundowaliśmy sobie wycieczkę lądową. Adrian miał namiary na skrzynkę z geocachingu (dla niewtajemniczonych podajemy stronkę www.geocaching.com lub www.opencaching.pl ) – Szpaku, dzięki za inspiracje w tej materii. Mieliśmy ze sobą geokreta, którego chcieliśmy zamienić w tej skrzynce. Skrzynka znajduje się około 1 km za miastem, w starym klasztorze w którym mieszka tylko dwóch mnichów. I tu nastąpiła eksplozja energii mega pozytywnej. Mnich uśmiechnięty od ucha do ucha, życzliwy, ciekawy świata, zorientowany w setce tematów o Polsce, świecie, wojnie, papieżu…. Przez godzinę z nim rozmawialiśmy, w bardzo prostym angielskim, ale wszystko co chcieliśmy powiedzieliśmy sobie. Była to taka chwila, dla której właśnie się podróżuje, kiedy drugi człowiek jest dla ciebie bratem, kiedy nie ma barier ani różnic, jest życzliwość i solidarność z drugim człowiekiem. Kiedy czujemy, że jesteśmy ważni dla drugiej osoby i kiedy chcemy pokazać, że druga osoba jest dla nas ważna. Mnicho poczęstował nas mandarynkami, zajrzeliśmy do skrzynki i wymieniliśmy geokreta. Ktoś, kto zainstalował skrzynkę w takim miejscu powinien dostać Nobla. W klasztorze mieszka dwóch mnichów i kilka kotów, które też dodatkowo skradły kawałek naszego serca, jeden z nich jest na zdjęciu, taki malutki „gizmo kupa”. Mnicho pokazał nam różne fotki które dostał od turystów, oprowadził po klasztorze. Mieszka w nim od 33 lat i medytuje. Wyszliśmy z klasztoru jak na skrzydłach, wydawało mi się, że płynę… Dla takich chwil warto żyć i podróżować i była to najpiękniejsza chwila w Birmie.
Nie lubimy miejsc komercyjnych w podróżowaniu. Coraz trudniej od nich uciec, bo świat staje się coraz mniejszy, coraz bardziej dostępny, coraz bardziej zatłoczony. Kiedy jesteśmy w mega popularnym miejscu to wiadomo, że idziemy zobaczyć, to, po co przyjechaliśmy, bo jest naj. Jednak masa turystów mnie męczy i jeśli uda nam się trochę zejść, z tego najbardziej uczęszczanego szlaku i zobaczyć coś trochę innego, niż jest opisane w przewodniku, to jesteśmy przeszczęśliwi. Dziś właśnie był taki dzień. Nie byliśmy na rynku dla turystów, ale mnich dał nam „COŚ” o czym nie było ani słowa w naszym przewodniku…..
O naszej 18tej ruszamy autobusem nocnym do Mandalay, u Was bedzie troche po poludniu..