Dziś uznaliśmy, że naszym nogom należy się mały odpoczynek. Wypożyczyliśmy motur (i tu specjalne pozdro dla SFamily). Za cały dzień zapłaciliśmy 150 bahtów. Grzech nie skorzystać. Jak na turystów mobilnych przystało, zjechaliśmy całe Chiang Mai z góry na dół i jeszcze w poprzek. Tu specjalne słowa uznania dla Adriana, który zachował zimną krew w korkach na ulicy i podczas jazdy „lewą stroną”, która obowiązuje w Tajlandii – Adrian mówi że dziękuję. Na pewno jazda na motocyklu w takim kraju jest przyjemna bo: wiatr we włosach, wolność i inne takie tam slogany… Ale największe niezaplanowane doznania dotyczyły zwiększenia poziomu adrenaliny, szczególnie w godzinach szczytu. Było wesoło, bardzo płynnie, elastycznie, czasami tłoczno i po lewej stronie (na rondzie w lewo !)…
Byliśmy dziś na rynku codziennym dla lokalesów. Mniej pamiątek, więcej rzeczy codziennego użytku. Wieczorem odwiedziliśmy rynek nocny i znowu dostaliśmy zawrotu głowy. Wybór jest mniejszy niż na rynku sobotnim i niedzielnym, ale i tak długo tam nie wytrzymaliśmy i wszystkiego nie zobaczyliśmy, za to zjedliśmy pyszną hinduską kolację, mmm… palce lizać.
W ciągu dnia poszukaliśmy i znaleźliśmy skarb z geocachingu. Mieliśmy mały problem, ale udało się, kolejna skrzynka do kolekcji!
I tak zleciał nam cały dzień, motur to bardzo przydatna rzecz;)