Geoblog.pl    przedsiebie    Podróże    Ekwador, Peru, Boliwia, Chile 2008    Z glowa w chmurach
Zwiń mapę
2008
18
paź

Z glowa w chmurach

 
Ekwador
Ekwador, Quilotoa
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 10367 km
 
Wstalismy rano, jak sie wyspalismy, ponad 12 godzin snu za nami. Mnie nie boli glowa, to najlepsza wiadomosc dnia, swieci slonce i mamy dobre humory.
jemy sniadanko i lecimy na dworzec, bo dzisiejszy nasz cel to Latacunga, a tam przesiadka do Quilota w srodku gor a tam juz podziwianie jeziora w kraterze.
Dworce zawsze nas zadziwiaja, glownie ze wzgledu na ich wielkosc. Widzielismy wiele dworcow na wielu kontynetach i zawsze bylismy pod wrazeniem. Tak samo i dzis, chaos kontrolowany, a sam budynek dworca wieeelki z wieloma knajpami , sklepikami. Oczywiscie wszystko podniszczone, ale wielkie. W Polsce wybuduja maly dworzec we Wloszczowej i od razu poruszenie, a poruszenie to dopiero moze wywolac wizyta na dworcu w trzecim swiecie...
Lapiemy autobus do Latacungii, szybko sprawnie jedziemy autostrada przed siebie. Po obu stonach gory, tonace momentami razem z nami w chmurach. Zegnamy Quito, miasto, ktore badzo nam sie podobalo. Z zasady nie lubimy stolic i miast, wiec uciekamy. W Quito ciagle idzie sie pod, albo z gory, gdzie sie nie spojrzy piekne widoki na gory, czuc przestrzen, czlowiek nie dusi sie posrod blokow i ciasnej zabudowy. To miasto jest tak bardzo inne od wszystkich dotychczsowych, ktore do tej pory widzielismy. Przypomina nam Sarajewo (kto byl, to wie), ale jest o wiele, wiele wieksze. Polozone jest na wys 2850m npm, mieszka tu ponad 2 mln ludzi, komunikacja dziala bardzo dobrze, sprawnie, sa specjalne pasy dla tzw metra (choc to autobus), co chwile autobusy miejskie, trolejbusy. Jestesmy pod wrazeniem porzadku.
Zaluje ze zrobilam malo zdjec, wieczorem padalo, a teraz lecimy dalej.
Dojechalismy do Latacungi z malymi przygodami, bo bileter nie powiedzial nam gdzie dokladnie mamy wysiasc, wiec zajechalismy do kolejnej miejsowosci - za plecaki i z powrotem...
Kolejny dworzec, lapiemy kolejny busik i zalapalismy malego kwasa, bo kierowca chcial od nas 10$ za dojazd, to zdecydowanie za duzo, gosciu - nic po angielsku, a my za malo po hiszpansku. To sa skutki naszego zbytniego wyluzowania, nie zadalismy pytania o cene zanim wsiedlismy do srodka. A teraz juz upchani z plecakami na dachu, trudniej nam byc asertywnymi. My swoje, on swoje, ale placimy, troche nam szkoda czasu, zwlaszcza ze to chyba ostatni autobus nad jezioro. To nie chodzi o to, ze nas nie stac, ale nikt nie lubi byc oszukiwany, my nie lubimy bardzo, a Adrian...najbardziej! Jak to on mowi, nie lubi byc w du.. kopany, ja to wiem, ale nie chce aby takie sytuacje psuly nam humor na kolejny caly dzien, a tak sie stalo dzis. Polowe drogi Adrian uczyl sie hiszpanskiego, aby powiedziec na do widzenia pare slow panu kierowcy, ze nas oszukal, ze ma nam oddac reszte itd itd, i to okazalo sie dobra terapia na muchy w nosie Adriana (duze i duzo...), powiedzial co sie nauczyl, a kierowca zrobil duze oczy, kasy nie oddal, ale moze innym bialym bedzie latwiej...
Zamiast dwie godziny, jechalismy trzy i to w duzym nadkomplecie. Ale jak autobus ma sie nie spoznic, skoro trzba zapakowac na dach szafe, a potem z dachu trzeba ja zdjac...A na dachu to jeszcze wiele innego dobra bylo:wory, worki, kartony i nasze plecaki...A jedzie sie nad przepasciami z duza predkoscia. Zaczal padac deszcz, poprosilismy aby plecaki wrzucic do srodka, aby nie przemokly nam spiwory, tym bardziej ze czeka nas dzis zimna noc , na wysokosci 3850m.
Wreszcie jestesmy, w ulewie nasz malo lubiany kierowca wysadza nas pod hostelem. Wlascicielka bardzo symatyczna, udaje nam sie utargowac na 15$ z kolacja i sniadaniem nocleg w milym pokoju, z piecem-koza i lazienka.
Jestesmy na kolejnym koncu swiata w naszym zyciu. Tylko gory, chmury, wielkie jezioro, pare domow i my. Pogoda depresyjna, pochmurnie i pada. Samopoczucie srednie, jestesmy troche jak na haju - kreci sie w glowie, troche jest nam niedobrze, szybko mamy zadyszke. Pierwszy raz tak sie czujemy. To niesamowite, jak reaguje organizm niz ta wysokosc, Rysy maja 2499m npm, a my jestesmy prawie na 4000 i wokol same takie szczyty i jeszcze ludzie tu zyja, niesamowite...
Bylismy sie przejsc wzdluz skraju krateru (popatrzec z gory na jezioro, a do tafli pojdziemy jutro), nie zrobilismy calej trasy, bo za dluga (5-6h), a my tacy slabawi dzis jestesmy, pada, pada deszcz. Wrocilismy do pokoju polezec i zlapac rowny oddech, czekamy na kolacje.
Siedzimy teraz w pokoju (salonie, swietlicy - jak by to nazwac), u naszych gospodarzy, tu jest cieplo, pali sie w piecu, ja pisze, Adrian czyta jeszcze jakies polskie gazety, ktorymi napalimy dzis w piecu, planujemy co bedzie dalej...
Ludzie tutaj sa dosc mili, ale nie wylewni, ani be ani me po angielsku, wiec to my sie mocno napinamy, aby sie z nimi porozumiec po hiszpansku.
Niesamowite sa stroje tych ludzi... Kobiety maja na sobie pantofle, podkolanowki (najlepiej biale), rozkloszowane spodnice do kolan, sweterkow pare , na to ponczo, szalik i kapelusz. Mieszanka niesamowita, pelna kolorow i egzotyki. I te kobiety w tych strojach (dla nich to ubior bardzo codzienny) uprawiaja ziemie, robia zakupy, doja krowy...nie sa mo wi te! Panowie sa mniej kolorowi, zwykle spodnie, kurtka lub ponczo i kapelusz. nawet male dzieci chodza tak ubrane. A w kapeluszu czesto pawie piorko, a jak pada, to kapelusz w reklamowke i tez jest nakladany na glowe, ot fantazja.
I teraz w domu gospodarzy, oni nadal maja na glowach kapelusze, rodzice i dzieci i jeszcze przygotowuja nam kolacje.
Patrze przez okno, totalna ciemnosc, nic nie jest oswietlone, tylko niektore domy maja prad. Toniemy wszyscy w gorach, a glowy mamy w chmurach... Jest 18 godz, przez te ciemnosci mam wrazenie ze ten dzien juz sie skonczyl, a my jeszcze jestesmy przed kolacja i w piecu musimy napalic. Takie male proste rzeczy, czynnosci, a tak bardzo ciesza. W Polsce wszyscy spia, ciekawe, kto z Was dzis zaimprezowal? Zazdroscimy troszke Waszego wspolnego bycia i towarzystwa...
Adrianowi sie polepszylo po kwasie w autobusie i zaciesza, poniewaz widzial... lame. Kazdy moze sie cieszyc z malych rzeczy, kiedy chce, gdzie chce, jesli chce, jesli potrafi. wazne aby umiec cieszyc sie z tych malych spraw.
A dziewczyny w kuchni gotuja zupe i maja na glowach kapelusze...wciaz i niezmiennie...
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (2)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
Mariusz K.
Mariusz K. - 2008-10-22 23:14
Dzieki Wam juz nie musze ogladac Cejrowskiego(a tak mnie draznil hehe). Lama lama,a czy juz widzieliscie swinki morskie??Moze w kuchni:)
Pzdr
 
 
przedsiebie

Ania i Adrian
zwiedzili 39% świata (78 państw)
Zasoby: 636 wpisów636 1292 komentarze1292 4444 zdjęcia4444 14 plików multimedialnych14
 
Nasze podróżewięcej
02.11.2019 - 15.12.2019
 
 
11.12.2018 - 30.01.2019
 
 
31.10.2017 - 15.12.2017