Kogut pial od 1 w nocy, a do 1 w nocy pialy jakies Niemki za sciana...Na Niemki sposob sie znalazl, na koguta - nie... Pewnie i tak niedlugo bedzie z niego niezly rosol, bo ktos z sasiadow bedzie mial go dosyc...
Jestesmy w Riobambie, kolejnym brzydkim, betonowym, duzym miescie wsrod gor. Wszystkie ulice takie same: bure, szare, budynki jak bunkry z malymi oknami. Glosno, nawet bardzo glosno. Sporo ludzi na ulicach, tych zwyklych - w zwyklych ciuchach i tych niezwyklych (dla nas) czyli Indian, ubranych w ponczo i kapelusze. Choc musze zuwazyc, ze kobiety tutaj nosza dlugie spodnice i nie maja podkolanowek:( Jedyne ciekawe miejsce w miescie, to glowny rynek, katedra. Tam chociaz domy maja elewacje, kolory i czuc klimat kolonialny. Ze spokojem juz obserwujemy ten swiat wokol nas, bo czlowiek przyzwyczaja sie szybko, nawet bardzo szybko.
Caly czas jestesmy malo ufni, przypominamy sobie swoje kardynalne zasady, szczegolnie podczas wizyt w miastach: nigdy nie tracimy kontaktu z malymi plecakami, duze plecaki spinamy razem na postojach, nie stoimy zbyt dlugo w bezruchu, dziekujemy za chec pomocy - ale nie skorzystamy, to my decydujemy, ktora oznaczona taksowke bierzemy, a nie taksowkarz, wszystkie cenne rzeczy mamy zawsze ze soba, nie jemy przysmakow ktorymi czestuja nas obcy, nie chodzimy po nocy ulicami, dlatego staramy sie wstawac wczesnie, aby podrozowac za dnia (poza tym wszystko w porzadku i dobrze sie bawimy). Niby proste zasady, ale jak wszystko uklada sie spokojnie, czlowiek traci czujnosc, a to pierwszy krok, aby miec problemy.
Riobamba lezy w gorach, a wokol miasta lezy 5 wulkanow, niestety chmury sa nisko i widzielismy tylko 1 z nich, moze rano sie uda zobaczyc wiecej.
Tutaj kupujemy bilety na przejazd pociagiem przez gory, po bardzo malowniczej trasie Devils Nose (Diabelski nos). Caly czas jedziemy na poludnie, w strone Peru.
Przysmakiem w tych rejonach jest pieczona swinka morska, jeszcze nie odwazylismy sie, aby ja sprobowac, na razie z niesmakiem odwracamy glowy... Tak szczerze mowiac, to nie wiem, czy mam na to ochote. A swinki pieka sie na ruszcie, jak u nas prosiaki. Kolejnym przysmakiem jest swinska skora:obgotowana, opieczona, obrzydliwa.
Caly czas probujemy nowe owoce, jak na razie, to same wtopy: opuncja - slodka, sucha, z pestkami, efekt: powbijane kolce w paluchy:(, granat (inny niz znamy z Polski) w smaku ok, ale konsystencja jak "glut" przez bardzo duze G, efekt: cofanie:(
Dzis pewnie znowu nie wytrzymamy i poszukamy nowych smakow na jakims rynku. Bo przeciez my nie przyjechalismy utaj aby jesc pizze i hamburgery, mamy troche bardziej anbitne aspiracje, w efekcie czego w Quito zmowilam ryz z "czymstam" , okazalo sie ze bylo to frutti di mare (lubie), a na talerzu lezal wielki krab (nie wiem czy lubie). Dostalam do tego... mlotek i... zjadlam, bo co mialam zrobic? Adrian nawet odwazyl sie zjesc ceviche- surowa, marynowana rybe (a w domu grzybow w bigosie sie brzydzi:)
Dzis mamy hotel w klimacie naszego szrota (kto byl, ten wie:), placimy cale 12$, mamy swoja lazienke i ciepla wode.
Lubimy Ekwador, bo: sa tanie hotele, tani transport, tanie jedzenie, tanie soczki wyciskane na ulicy, tanie taxi, duzo wulkanow, mozna chodzic z glowa w chmurach i mozna poczuc przestrzen, nie do opisania, nie do ogarniecia...
pozdrawiamy, nadal bez koca z lamy:)
jutro pobuda przed 6 rano:)
an