Pobuda znowu rano, o 7. Tudno znalezc czas na wyspanie sie, jak to zwykle bedziemy odpoczywac w domu:) Rano mielismy samolot do Limy, sprawnie i bez problemu przebiegla cala ta przeprawa. A w stolicy, jak w kazdej, zaczely sie male schody:) Walka z taksowkrzami o ludzka cene za przejazd do centrum z lotniska. Adrian meczyl, meczyl i wymeczyl z 50 soli na 25. Zuch chlopak:)
Pierwszy dworzec autobusowy (choc w przewodniku byla informacja ze bedzie stad kurs do Pisco) - nie jezdza stad autobusy w interesujacym nas kierunku. Znowu taxi, korki, chaos, smog, drugi dworzec - mamy autobus, ale drogi. Krecimy nosami, ale placimy za bilet 40 soli (choc na poprzednim mowili nawet o 56 solach).
W Peru dziwny jest system komunikacji, nie ma jednego dworca w danej miejscowosci, tylko kazdy przewoznik ma swoj osobny terminal. I tak trzeba czasami szukac od jednego do drugiego, aby znalezc przewoznika w danym kierunku.
Autobus, jak sie okazalo, byl wypasiony - duzo miejsca, rozkladane siedzenia, podaja nawet kanapke i napoj. Pelna kultura. Juz zapomnielismy, ze mozna tak jezdzic. Tyle dobrego, ze za cena idzie jakosc wyzsza od przecietnej.
Lime podziwialismy (choc to nie jest odpowiedni czasownik), ogladalismy z okien taxi i z dworca. Duze miasto, z korkami i calym tym balaganem. Nie bylismy zainteresowani spedzeniem dluzszego czasu w Limie.
Teoretycznie nasz autobus mial odjezdzac o 13.30, czyli jakies 40 min po przybyciu na dworzec. Hipotetycznie, mozna bylo zalozyc ze wyjedziemy planowo (lub nie), a praktycznie okazalo sie ze byl opozniony o 1.5h. Po ostatnim tygodniu dosc znacznie wzrosla nasza tolerancja co do kwestii poslizgow w komunikacji, bo przeciez czekalismy i 6 godz i 2 dni, wiec co znaczy 1,5 godz?
Dzis Hellowen, kolejne dziedzictwo globalizacji i amerykanizacji. Wokol duzo dzieci -poprzebierane, strasza i oczekuja cukierkow. Kupilismy dwie garsci i oslodzilismy niektorym dzieciakom ten wieczor - juz w Pisco. Dzieci swietnie sie bawily, cale miasto jeszcze bardziej ozylo, wiec przymknelam oko na amerykanski styl tez tutaj. Wolalabym przezywac tu Corpus Christi niz Hellowen, ale to nie ten czas i nie to miejsce.
A globalizacja postepuje, atakuje, pochlania. Wszedzie jest coca-cola, w duzych miastach Mc donalds i KFC. Napoj Inca Cola (zolty, slodki jak nasza oranzada) robiony jest przez Coca-Cole. W marketach mozna kupic wiele produktow koncernowych od jedzenia, po chemie i kosmetyki. Lokalne produkty gdzies gina na dolnych polkach, szkoda...
Jestesmy w Pisco. Miejcscowosc nad Oceanem Spokojnym, znana z okolicznych Wysp Ballestas (tzw. Galapagos dla ubogich), ale o tym jutro.
W Pisco bylo trzesienie ziemi w sierpniu 2007 roku. Do dzis widac tego skutki. Widac jak ludzie podnodza sie z tej tragedii, widac nadal zburzone domy, popekane sciany, ruiny, gruz na ulicach, wszystko przykryte warstwa pylu. Ponad 100 tys ludzi w tym rejonie stracilo dach nad glowa, wiele osob zginelo. Jeszcze dzis, po roku, czuc ogrom tej tragedii. Jak to Adrian opisal, tak wyglada miasto po wojnie. I znowu chwila na refleksje, nad zyciem i przeznaczeniem...