Dzis udalo nam sie zobaczyc Machu Picchu, czyli zaginione miasto Inkow, lub tzw. Stara Gore. Ambitnie weszlismy tez na Wayna Picchu, szczyt lezacy obok Machu, o wysokosci ponad 2600m npm. Na Wayna wpuszczaja tylko 400 osob dziennie, poniewaz jest bardzo strome i waskie podejscie. My mielismy numery 131, 132, a kosztowalo nas to godzine czekania w kolejce.
Rano wstalismy o 5.00, 5.20 juz na przystanku czekalismy na autobus. Zdecydowalismy, ze wlasnie tak zrobimy, aby miec sily na podejscie na Waynapicchu. Juz ponadplanowo nie korzystamy z toalety, ale jestesmy troche oslabieni. Dzis zamiast ryzu, jemy bulki...
Machu Picchu oficjalnie, z naukowego punktu widzenia zostalo odkryte w 1911 roku (calkiem niedawno:), to gora na ktorej powstalo miasto Inkow, po tym jak uciekli oni przed Hiszpanami z Cuzco. Nie dziwi nas juz ze nie mozna bylo ich znalezc, bo Machu polozone jest jak w bajce... za 7 gorami, za 7 dzunglami.... Ruiny jak ruiny, kamien na kamieniu, ale sceneria niesamowita, wokol same gory, nad glowami chmury i historia tego miejsca niedopowiedziana, tajemnicza. Zobaczyc na pewno warto, na Waynapicchu wejsc tym bardziej warto. Wstep kosztuje 41$, wiec postanowilismy, ze spedzimy tu caly dzien, od wschodu slonca (o 6 juz bylismy na miejscu:) po zejsciu z Waynapicchu, zaleglismy w cieniu na trawie, zjedlismy wreszcie spoznione sniadanie. Nie mozna tu wnosic jedzenia, ale zlamalismy zakaz, bo kolejny dzien nic nie jedzenia moglby doprowadzic do maili z prosba o przybycie po nas:) Trud wejscia na Waynapicchu rekompensuje widok na cale Machupicchu. Widac cale miasto, jak na dloni (to to drugie zdjecie) Nie ukrywam, ze sporo potu wylalismy nim weszlismy na sam szczyt, ale twarde z nas sztuki, nie poddalismy sie:)
Po poludniu ruiny dosc szybko zaczely sie wyludniac, ludzie spiesza sie na autobusy, pociag. My mamy czas i na tyle sil ze zostajemy tu prawie do zachodu, a do hotelu wrocimy na pieszo. I mamy czas na pisanie, rozmawianie, myslenie, podziwianie, granie w karty, nudzenie sie! Ale spokojnie. I jeszcze wiatr we wlosach... Tak smakuje wolnosc... Podgladamy lamy, ktore robia tu za kosiarki (kosza trawe:), bardzo sympatyczne zwierzaki, bardzo, bardzo... wcale nie boja sie ludzi, i juz wiemy skad ta welna sie bierze...
Po rodze do hotelu, spotkalismy...psa... ktory szedl z nami ponad godzine, chwycil nas za serce, taki byl wesoly i tak sie przed nami popisywal... Nawet go obronilismy przed jakims wielkim burkiem:) Nawet z psami potrafimy sie dogadac, ale numer:)
Juz jestesmy w Aquas Calientes, ciemno, pada. Jestesmy zadowoleni, zmeczeni, caly dzien na nogach, wazne ze juz zdrowi i ryzu nie musimy jesc:))
Pozdrawiamy-wielbiciele lamy:)))
an