Wczoraj byl wieczor pelen rozrywek. Walka z prysznicem - do wyboru 2 opcje: wrzatek lub lodowka, wybor nalezy do Ciebie:)
Atak stonki! Znowu wycieczka szkolna. Boze miej w opiece Peruwianskie dzieci i nas... Znowu odglosy jak z bitwy pod Grunwaldem, pukanie do naszych drzwi (to cos nowego), chlopaki za dziewczynami, dziewczyny za chlopakami i Grunwald, zdobywanie Berlina, atak Hiszpanow na Inkow... A pobudke przewidzielismy na 6 rano. Karramba - stonka wstala o 5.14 i znowu Grunwald, zdobywanie Berlina....
Jeszcze wieczorem spalil nam sie zasilacz do ladowania baterii od kamery. Adrian chcial ponaprawiac kontakty, w rezultacie czego w lazience w ogole stracilismy prad i swiatlo. Chlopak jest caly i nie swieci - tyle dobrego. Najglupsze zabawy wymyslaja dzieci jak sie nudza:)
I taka to byla ostatnia noc w Peru. Spedzilismy tu 3 tygodnie i juz troche przyzwyczailismy sie do tego balaganu. Peru jest krajem, gdzie jest dzungla, ocean i gory. To kraj pelen kontrastow, tu nie mozna sie nudzic. Ludzie sa troche dziwni, nie sa wylewni, ale nie sa tez wrogo nastawieni do turystow. Mozna tu spotkac mnostwo naciagaczy, natretow, w rezultacie trzeba szybko nauczyc sie asertywnie dziekowac za wspolprace. Jedzenie do przyjecia, oferta dnia (almuerzo) jest w niskiej cenie. Owoce, w zaleznosci od regionu - mniej lub bardziej egzotyczne. I na kazdym kroku mnostwo wyrobow z welny, kolorowych, bajecznych. W cenach ktore sa do przyjecia, tylko w plecaku miejsca brak.
Zawsze troche smutno mi jest kiedy zegnamy sie z jakims krajem, bo wiem, ze malo prawdopodobne, ze jeszcze kiedys tam wrocimy, bo tyle swiata jeszcze przed nami. Duzo emocji dobrych tu doswiadczylismy, potu wylalismy, nie ma powodu do placzu, a do radosci, bo nasza podroz trwa nadal:)
Przekroczenie granicy odbylo sie bez problemow, bardziej nieprzyjemne bylo pokonanie granicy Ekwador - Peru. I tak oto po trzech godzinach jazdy znalezlismy sie w Boliwii, w miescie Copacabana, opanowanym przez bialych. Mala miescinka, mnostwo turystow odwiedzajacych Isla del Sol (wyspe slonca). My postanawiamy tez tam poplynac i zostac na noc.
Znowu wszystkie lodki odplywaja o jednej godzinie. Ostatni rejs 13.30. Lapiemy statek - lupinke i jako jedyni pasazerowie po 2 godz docieramy na wyspe, do wioski Challa. Mala wioseczka z dwoma hostelami, kosciolem, zmaknietym sklepem, wydeptanym placykiem, wieloma domkami na zboczu gory, z zagrodami i pieknym widokiem na jezioro.
Pochodzilismy po wyspie do zmierzchu obserwujac zycie ludzi, ktorzy bardzo prymitywnymi narzedziami uprawiaja ziemie, pasa owce, krowy. Kobiety kolorowe, jak zwykle w Ameryce i w tych swoich nieodlacznych melonikach.
To niesamowite, jak te kapelusiki trzymnaja sie na ich glowach, wbrew prawom fizyki, wbrew przyciaganiu ziemskiemu. Na kazdym kroku, w kazdej sytuacji na glowie jest melonik lub inny kapelusz.
Ah... jeszcze miałam dzis mały problemik, ponieważ...zachcialo mi się BATONA! Jezu, ja nie jem słodyczy, a tu nagle na tym końcu swiata pragnienie BATONA było wielkie. Nie cukierka, czekolady a BATONA... Szukaliśmy długo, przez teleobiektyw próbowaliśmy namieryć jakiś sklep... nie udało się spełnić mojej zachcianki. Na deser zjadłam kakao w proszku, było pyszne... Chyba zawsze chcemy czegoś co jest nieosiągalne... Znam to też z naszego życia w domu... BATONA ! ale zachciewaja na końcu swiata, szok... jeszcze potrafię siebie zaskoczyć, nie tylko siebie...
Nie ma tu zasiegu, internetu oraz wody w naszej lazience, ale za to jest cisza i spokoj, piekne widoki. W zyciu nie mozna miec wszystkiego:)
Wyspa bardzo nam sie podobala, bylismy tak blisko zwyklych ludzi:)