Pomimo niedogodnosci w hostelu "koala costam" typu komuna - spanie w pokoju 8 osobowym, to musimy przyznac, ze duzym plusem jest ciepla woda o strumieniu wlasciwym, tj. takim, ktory pozwala na godne umycie sie i nie chce sie zbyt szybko wychodzic.
Drugim plusem jest ogrzewanie w pokojach. Po raz pierwszy na tym wyjezdzie nie lataja nam zeby wieczorowa pora na wysokosci okolo 4000m.
Trzeci plus, to wypasione sniadanie:)
Pranie nam wyschlo, odetchnelismy z ulga, nie wywolamy wojny ekologicznej. Zawsze sa dylematy, czego i ile zabrac. Ale jak widac na 3 koszulkach da sie przezyc. Wazne zeby byly szybkoschnace, bo w tym klimacie za pogoda trudno nadazyc.
Dzis bylismy na wycieczce w kopalni srebra. Od dzis wim jak wyglada pieklo. W Potosi wydobywa sie srebro od XVw i tak naprawde to niewiele sie zmienilo w kwestii wydobywania mineralow. Kopalnia ma razem 8 poziomow, ludzie pracuja tu w bardzo trudnych warunkach, bardzo prymitywnymi narzedziami. Najsmutniejsze jest jednak to, ze pracuja tu nielegalnie dzieci od 10, 12 roku zycia. Widzielismy chlopaka, ktory mial 15 lat, od 2 lat juz tu pracowal, a wygladal na 30 lat. Praca w kopalni bardzo niszczy zdrowie. Jesli pracuje sie bardzo intensywnie zarabia sie wieksze pieniadze, ale ... umiera sie wczesniej. Bardzo wiele osob ginie w wypadkach.
Ludzie pracuja tu w grupach, w sklad ktorej wchodza: nowicjusze: pchaja wozki, nosza urobek, asystenci: wysadzaja, obsluguja narzedzia, szef: zarzadza grupa, ma kontakt z zakladem przerobki. Nowicjusz moze zostac asystentem po 4 latach pracy w kopalni, nie ma prawa do darmowego szpitala w przypadku wypadku, nie przysluguje mu renta.
Ludzie moga pracowac prywatnie, lub w spoldzielniach. Jednak to praca w spoldzielni daje jakis socjal, jesli placi sie podatki.
Ludzie z kopalni bardzo mocno wierza w rozne zabobony. Do kopalni nie moga wchodzic kobiety (poza turystkami), czcza boga w kopalni, ktory wyglada jak diabel, daja mu dary - liscie koki, alkohol. Bozek ma swoj pomnik w jednym z korytarzy pod ziemia. Na ziemi wierza w Boga... Co jakis czas przed wejsciem do kopalni jest wielka fiesta, podczas ktorej skladaja ofiare z lam, polewaja krwia wejscie do kopalni i innych skladzikow, przy tym pija duzo spirytusu, tancza, bawia sie... Gornicy nie jedza tez w kopalni, bo boja sie, ze przyniesie im to pecha. Pija czysty alkohol i zuja liscie koki, to pomaga im przetrwac 10-12 h w kopalni.
Gora w ktorej znajduje sie kopalnia nazywa sie Cerro Rico, czyli bogata gora.
Robotnicy wierca dziury w skalach, w nie wkladaja trotyl (wysadzaj po poludniu, aby pyl opadl), nastepnie recznie pakuja skaly w wozki, pchaja je do innej groty, tam laduja lopatami w kosze, ktore na linach ciagnie sie na gorny poziom, a potem to przewozi sie do zakladu ktory przetwarza te skaly, miele i przy uzyciu roznych substancji doprowadza do wytracania sie srebra.
W kopalni bardzo sie pyli, jest bardzo goraco, temperatura dochodzi do 40 - 45 st. C. Przejscia sa czasami bardzo male, tak male, ze musilismy sie czolgac, nie mowiac juz o ciaglym schylaniu, kucaniu itd.
Bylismy ubrani w stroje jakby gornikow: mielismy kaski z oswietleniem, kurtki, spodnie i kalosze. Wygladalismy troche jak wiezniowie, ale dzieki temu nie bylo nam szkoda ubran podczas czolgania.
Podczas zwiedzania trzeba bardzo uwazac bo nie ma tu zabezpieczen, mozna poleciec w dol nawet 50m. Momentami brakowalo nam tchu podczas marszu, pyl wchodzil w oczy, usta (choc my mielismy maski chirurgiczne od Doktora T:)), pot zalewal oczy.
Ludzie zarabiaja tu bardzo roznie, od kilkudziesieciu do kilkuset dolarow miesiecznie, w zaleznosci od ceny mineralow i tego, na jaka zyle natrafia.
Dla mnie bylo to jedno z bardziej przygnebiajacyh miejsc w jakim bylam na tym wyjezdzie - to jest prawdziwe pieklo na ziemi. Dorosli ludzie moze i chca tu pracowac, moze musza. Ale dzieci!? Musza, z roznych powodow. Ktos kto ma 13 lat powinien kopac pilke z kolegami, a nie czolgac sie z koszem urobku i zuc liscie koki. To tak bardzo smutne, niesprawiedliwe, przygnebiajace. Byl taki moment, ze lzy naplynely mi do oczu i walczylam ze soba aby sie nie poplakac. To naprawde potrafi przybnebic...
Dwie godziny chodzilismy po kopalni i powiem szczerze, wystarczajaco dlugo. Kupilismy gornikom w prezencie liscie koki, napoje i dynamit. Czesc pieniedzy z takich wycieczek idzie na kopalnie, ale przyjelo sie, ze turysci jeszcze dodatkowo daja cos od siebie.
Nauczylismy sie tez rzuc liscie koki (to nasz kolejny stopien wtajemniczenia po herbatce) i dobrze, bo nie bolaly nas glowy, nawet wtedy jak pare razy przyrznelismy w skale, na szczescie mielismy tez kaski:)
Warto przyjechac do Potosi, ale aby zrozumiec i poczuc to miejsce trzeba pojechac do kopalni...
Na koniec wycieczki, przewodnicy odpalili pare lasek dynamitu, ale juz na zewnatrz. Kto chcial, robil sobie zdjecie z odpalonym materialem wybuchowym. Adrian pokazal panom jak nacina sie lont... A panowie byli niezle zdziwieni, ze bialy zna sie na odpalaniu lontu:)
Po zwiedzeniu kopalni udaje nam sie jeszcze wykapac w hotelu (20 soli za nas - chyba musze sie nauczyc, jak traktowac turystow:). Kupujemy bilety do Uyuni i idziemy na obiad.
W kwestii obiadu klapa, bierzemy almuerzo. A podano nam: przystawka - mortadela na cebuli, zupa - krupnikowowarzywna, drugie danie - ryz i flaki o zapachu przeszkadzajacym w zjedzeniu. Wybieranie obiadow to duza loteria...
Do zakupu biletow tez wlozylismy duzy wysilek umyslowy i czujnosc tropiciela, bo kupowanie biletow to loteria, polowanie tez po czesci.
Wybralismy.. nie powiem, ze wygralismy... ale po kolei. Autobus wybralismy z kompanii ktora miala ladnie odmalowana reklame przy wejsciu do biura. Zbiorka o 18, wyjazd 18.30 (teoretycznie). Autobus nie dojechal wcale, dorzucili nas do innej kompanii. Na szczescie mielismy miejsca siedzace, bo inaczej bysmy zrezygnowali. Dokoptowali nas do kompanii z ktorej autobusu sie smialismy, bo to taki szrocik byl z malymi kolkami. Zapakowali nas z nadkompletem: przed nami byla babcia o zapachu kloszarda, za nami pan, ktory kiedy zdjal buty zagazowal nas, az oczy zalzawily. Czesc ludzi, ktorzy nie mieli miejsc siedzacych, polozyli sie w przejsciu i spali. Dorosli, dzieci, wszyscy na jednej kupie... I ruszylismy do Uyuni...
Czujnosc nas zawiodla i... zmysly tez, bo wybor nie byl dobry. Szrocik ruszyl o 19, wszystkie autobusy nas wyprzedzily i jako ostatni ciagnelismy sie ...8,5 godziny! a do przejechania bylo 210 km. Pod wzgledem czasu, drogi, autobusu to byla najgorsza podroz. Droga bez asfaltu, zapaszki, kurz, poczatkowo goraco, potem przerazliwie zimno w autobusie - oto historia w skrocie. Dotarlismy do Uyuni o 4 rano ( a mielismy byc o polnocy, to znowu bajki opowiadane u przewoznika w ramach reklamy).
Kosci bola, w glowie huczy, lekko zaczadzeni jestesmy i teraz dopiero zaczyna sie walka o przetrwanie. Znalezc jak najszybciej tani nocleg i isc spac. Kazde miejsce ogladane po raz pierwszy w nocy nie robi dobrego wrazenia, tak juz jest i wazne jest aby miec tego swiadomosc i nie bac sie. Dlatego taxiarze naciagaja, hotele wynajmowane sa w nocy czesto po wyzszej cenie, bo czlowiek ktory wysiada z autobusu jest troche zagubiony i ma dosc wielu rzeczy. I my tez mielismy dosc i lekko zgubieni bylismy, tym bardziej ze zimno bylo jak cholera, wszystko nam zamarzalo, w nosach, rece, kurtki... Uyuni lezy na pustyni, więc w dzien upal a w nocy mroz. A to jeszcze plecaki ciezkie, hotel za drogi, plan miasta sie nie zgadza... Zycie podroznika w nocy.
Wreszcie sie zdecydowalismy na hotel, bez ogrzewania, szybkie rozkladanie spiworow, "dzien dziecka" i spac. Nie wiem ile stopni bylo w nocy, ale wszystko mi zamarzalo w nosie...