Plan byl taki, ze wpadamy do Potosi, idziemy do kopalni na wycieczke, a potem jedziemy dalej do Uyuni. Plany to jedno, a zycie to drugie. Dzis niedziela, nie ma wycieczek do kopalni, bo gornicy maja wolne.
Wybieramy hostel Koala, ktory niby zawsze ma ciepla wode. I jakie jest nasze zdziwienie, kiedy musimy zaplacic za nocleg az 80 boliwianow. Ale jeszcze wieksze jest nasze zdziwienie, kiedy pan zaproadzil nas do pokoju, w ktorym spaly juz 3 osoby. Trafilismy do jakiegos schroniska czy co? I jeszcze jak cena! Troche nam sie to nie podoba, ale nie widzimy sensu szukac czegos innego po 5 rano. Liczymy na ciepla wode, dawno sie nie kapalismy, musimy zrobic pranie, bo dawno sie nie przepieralismy, nasze ciuchy wytwarzaja juz zapachy gazow bojowych, a to moze grozic wybuchem wojny ekologicznej przy kolejnym zdjeciu butow. Cichutko, aby nie pobudzic wspollokatorow idziemy spac.
Wstajemy o 9 rano. Jest ciepla woda - a wiec kapanie, pranie! Dzikusy w naszym pokoju zjadly sniadanie i poszly dalej spac. Jakies dziwne dziewczyny, z fochem, porozrzucana bielizna po pokoju, przeziebione; ani be, ani me. Mamy je w nosie i idziemy na miasto pozwiedzac.
Caly dzien chodzimy po Potosi. Dzis niedziela, prawie wszystko jest pozamykane. Potosi, jeszcze 200 lat temu bylo jednym z najwiekszych miast Ameryki Pld. A rozwoj zawdzieczalo wydobyciu srebra.
Miasto ma super klimat, czujemy sie jak na "Dzikim Zachodzie". Male, ciasne uliczki, wokol skaliste gory, kolonialne budowle. Miasto lezy na wysokosci ponad 4000m npm, wiec znowu mamy male zawroty glowy i szybka zadyszke podczas spacerow pod gore.
Mamy duzy problem ze znalezieniem lokalu z herbata, a mate coca naprawde dziala i pomaga lepiej zniesc ta wysokosc.
Kupilismy wycieczke do kopalni na jutro rano - bedziemy w gorze, ktora "zjada ludzi", czujemy lekka adrenaline z tego powodu, trzymajcie za nas kciuki:)
an
ps
mamy duzy problem z dorzuceniem zdjec, ciekawych prosimy o cierpliwosc:))))