Po Pisco spalo sie dobrze, pakowalo gorzej, bo troche gratow nam przybylo w tej podrozy. Troche żal przygody, ktora sie konczy...
Wracamy do Santiago, cieszymy oczy blekitem, słońcem i energią, która z tego wynika. W Polsce jest szaro-buro a tutaj nadal kolorowo. W Santiago przesiadamy sie na kolejny autobus juz na lotnisko. Wczesniej wypijamy jeszcze po ostatniej szklance soku. Nawet podpatrzylismy jak robic soki i bedziemy je popijac w kraju, na mleku, na wodzie...
Lotnisko jest male, czyste, kameralne. Odprawiamy sie bez problemu. Robimy maly przeglad sklepików i pakujemy sie do samolotu.
Na pokladzie wypijamy po szklaneczce szampana (no raczej wina musujacego) za nasza podroz, a potem idziemy spać..
Dziwne to Chile... Dla nas troche pechowe... Nie udało sie dotrzec do Patagonii, na wulkan nie weszlismy, choc czekaliśmy 3 dni... Mało co nas tutaj zachwyciło, tyle, że odpoczeliśmy po trudach podróżowania, bo bardzo tutaj zwolniliśmy. Ceny często z kosmosu i jak dla nas, za mało egzotyki, za mało adrenaliny, za mało...
Musi byc koniec, aby byl znowu poczatek... nowej przygody. Wracamy do swiata, ktory lubimy, szanujemy, za ktorym moze troche zatesknilismy nawet. Wracamy z glowamy pelnymi wrazeń i pomyslami na kolejna wyprawę:)
Wiem, że takie życie, wypelnione podróżami jest zrodlem mojego szczescia i daje mi duzo dobrej energii. Ta droga bardzo mi sie podoba... Myśle, wiem, że Adrian ma podobne odczucia...
Patrze przed siebie i wiem, gleboko wierze, ze wszystko co dobre, jeszcze nas spotka i jest przed nami...
an