Geoblog.pl    przedsiebie    Podróże    Kambodża, Laos, Tajlandia 2006    Prawdziwa Kambodża
Zwiń mapę
2006
19
cze

Prawdziwa Kambodża

 
Kambodża
Kambodża, Kompong Thom
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 10019 km
 
Dziś pobuda prawie w środku nocy: o 6 rano. Po 7 mamy autobus do Kompong Tong (połowa drogi do stolicy). Szybkie śniadanie – jabłko z Polski, chrupki chlebek rozpoznania i w drogę, kuchnia jeszcze zamknięta.
Na dole czeka busik, który ma nas podwieźć do centrum. Są z nami jacyś biali, może Angole, ale tacy sztywni i skwaszeni, że aż mi ich szkoda, że tak ich własny kwas zalewa. Nie lubię ludzi, którzy nie potrafią się uśmiechać.
Z pierwszego busika przesiadamy się do drugiego, bardziej rozklekotanego. Adrian zaczyna robić sceny, że miał być autobus z klimą, a tu co? Wkurzony na maksa zaczyna podnosić mi ciśnienie. Już się nie odzywam, bo szkoda prądu - na Adriana i tą rzeczywistość. (Adrian chciał tu dopisać, że mam nie dramatyzować, ale mu nie pozwoliłam bo to mój pamiętnik, jak chce przedstawic wyprawę swoimi oczami, niech pisze swój pamiętnik.)
Po 5 minutach kolejna przesiadka- do autobusu.(spełniają się marzenia co niektórych osób, klima jest…). Pięć razy pytamy się czy to właściwy autobus i siadamy na swoich miejscówkach - na samym końcu autobusu. Zimno jak cholera, klima na maxa, przykręcamy co się da, bo boimy się przeziębić. Obok nas trzech fajnych angoli, jedzą dżem ze słoika paluchami, nasze klimaty luzaków.
Jesteśmy pod wrażeniem jakości drogi - asfalt był. Po przeżyciu podróży z Pojpet wszystkiego można się spodziewać, a tu równo, bez wybojów. Szok. Trochę śpimy, trochę gadamy i po 2 godzinach jesteśmy na miejscu.
Wysiadamy i jak zwykle nie wiemy za bardzo gdzie iść dalej, w lewo czy w prawo, a może na wprost? Mamy adresy hoteli z przewodnika, ale nie ma tu oznaczonych ulic, więc…
Ale jest kolejna zasada w Azji, o której warto wiedzieć. Jeśli ty nie znajdziesz noclegu lub transportu, to nocleg albo transport znajdzie ciebie…I tak też się stało.
Już mamy kolegę z wielkimi zębami, świetnie sobie radzi po angielsku, mówi gdzie są hotele, że może nas zawieźć do świątyń Sambor Prei Kuk. Po targowaniu dogadujemy się na 10 $ za 2 motory za 60 km.
Idziemy do hotelu się zameldować, a koledzy czekają już na nas w holu. Nie ma już pokoi za 5$, ale są za 6$. Krótki rekonesans i bierzemy. Mamy obawę, że będą tu karaluchy, bo hotel jest wielki, obok restauracji, ale nie chce nam się szukać nic innego. Zawsze można spać przy zapalonym świetle…
Przepakowujemy się, kupujemy 2kg bananów za 0,5$ i już wsiadamy na motory. Przy pierwszym skręcie z głównej drogi kończy się asfalt i zaczynają się czerwone bezdroża. Mkniemy przez kolejne wsie bez nazwy, wszystkie są takie same.Mijamy pasterzy pasących krowy, uprawy ryżu, ludzi pracujących w polu, dziesiątki domów na palach…
To daje nam obraz prawdziwej Kambodży, to sól tej ziemi. Mała chatka bez prądu, wody, zastanawiam się jak ludzie dają sobie tu radę. Jak żyją, z czego żyją? Co jakiś czas dorośli i dzieci pozdrawiają nas, machają do nas, a my nie pozostajemy dłużni. Musimy przejechać 60 km, a ja mam wrażenie, że już po pięciu odpadnie mi część tyłka. No tak tego nie trenowałam w Szczecinie…
Po około godzinie jazdy dobijamy do celu. Kupujemy bilety za 3$ i już w otoczeniu miejscowych dzieci idziemy zwiedzać, to nasi przewodnicy na tej wycieczce. Nie wiemy jak zachować się w stosunku do tych dzieci. Idziemy po kolei do każdej świątyni, tak jak prowadzą nas dzieciaki, chłopcy pokazują mi stonogę (wielką i straszną), za chwilę męczą jaszczurkę i popisują się, jacy są odważni. Jest miło, ale cały czas jesteśmy pod obstrzałem spojrzeń dzieci, nie jesteśmy ani przez chwilę sami.
Ruiny trochę nas rozczarowały, ładnie położone w samej dżungli, ale bardzo zniszczone. Po Angor wszystko już wypada blado. Świątynie te powstały około 700 r., są mniejsze i skromniejsze, ale patrząc na nie z daleka i tak maja wielki urok…Nieznana roślinność, dzieci pasące krowy, leje po bombach, mało turystów, to jest naprawdę niepowtarzalny klimat…
Kończymy zwiedzanie, dzieci namawiają nas do kupna szalików. Nie chcemy, bo mamy. Nie kryją swojego rozczarowania. Nam też jest przykro, ale ile szalików, bransoletek możemy kupić? Ilu osobom pomóc? Źle się z tym czujemy, łapiemy jakiegoś kaca, ale nie mamy pomysłu jak inaczej się zachować.
Zbieramy się do powrotu, motorowi koledzy już gotowi. Znowu mkniemy przed siebie, po drodze łapie nas mały deszcz, jest ciepło i przyjemnie i znowu przed oczami przesuwają się kolejne obrazy: czerwona ziemia, ludzie wykonujący swoje codzienne obowiązki, sadzący ryż, krzątający się przy domach, zwierzęta - woły ciągnące drewniane wozy na wielkich drewnianych kołach itd., itd.
Robimy sobie zdjęcia przy grupie ludzi sadzących ryż. Chyba są w szoku, że nam się to podoba. Adziu nawet rwał się do sadzenia, ale odpuścił z powodu błota po pachy.

Po kolejnej godzinie dojeżdżamy do hotelu. Jesteśmy cali brudni (czerwoni o brunatnej ziemi) od pyłu z drogi. Miejscowi jeżdżą w maskach podobnych do lekarskich, my je też zabraliśmy z Polski, ale nie zabraliśmy ze sobą na wycieczkę…gapy. Tyłki nas bolą jak cholera, ale jesteśmy bardzo zadowoleni. Ani jedno biuro podróży nie pokazałoby nam takiej Kambodży, jaką dziś widzieliśmy.
Umieramy z głodu, ale najpierw kąpiel i pranie. Oczywiście prysznic w zimnej wodzie, ale chyba już się do tego przyzwyczailiśmy. Pralni nie widać, a z powodu deficytu ciuchów na zmianę ostra przepierka…
Idziemy na miasto w poszukiwaniu obiadu. Mamy małego pecha, bo miejscowi nie jedzą o tej porze i mamy mały wybór knajpek, w których można zjeść. Idziemy do lokalu obok dworca autobusowego i zamawiamy jedzenie, ale średnio nam smakuje. Trudno, nie zawsze trafia się na coś dobrego.
Adrian pyta się o cenę biletu do Phnom Pen, 3$ za osobę, a 10 minut później już 4 $. Znowu utarczki słowne, moje do Adriana, Adriana do dziewczyny od biletów, atmosfera robi się ciężka. Adrian niezadowolony, że znowu ”ktoś go chce kopać w dupę..” itd. Już nie chce mi się tłumaczyć, że to taki folklor i trzeba się poddać fali. Następuje cisza w naszych stosunkach - cisza po wielkiej burzy.
W drodze do hotelu wskakujemy do knajpy na kawę i sok, smakuje przewybornie. Kawa robiona wg troche innej niż dotychczas spotykane receptury,na zimno, ale z dodatkiem słodkiego, gęstego mleka Ale nie ocuciło mnie to, po powrocie do hotelu padam na łóżko, znowu boli mnie głowa - chyba przed deszczem. Idę spać.
Późnym popołudniem zawieszenie broni. Idziemy na miasto się przejść, może coś zjeść. Ulica się ożywiła, miejscowi jedzą kolację, oddycha się lepiej, bo przeszedł deszcz i głowa już nie boli. Pani przy ulicy zaprasza nas na jedzenie, ale to nie jest knajpa tylko stół wystawiony przed skromnym barakiem do mieszkania. Wszystko wygląda strasznie, ale pracujemy nad wyłączaniem niektórych zmysłów, a to bardzo pomaga przy spożywaniu posiłków.
Ja biorę zupę, która wygląda jak woda po starej szmacie, a Adrian je śmietnik z imbirem. Smakuje dobrze, ale nie myślimy zbyt intensywnie na temat tego, co jemy. Ukradkiem dokarmiam pieska, który leżał pod stołem. Zupa była bardzo tłusta, czuć było cytrynę, pływały kawałki pokrojonego kurczaka z kośćmi, ale kolor przypominał pomyje - to tyle. Adrian zamawiał kurczaka, ale jak na mój gust dostał ślimaki i rosła mu ta porcja w ustach. Pytał się czy to kurczak, pani potwierdziła, ale nie znała chyba nawet pół słowa po angielsku, więc gdyby się zapytał czy to homar, to również była by odpowiedź na tak.
Na dobicie, aby odreagować po tym obiedzie lecimy na druga stronę ulicy na shakea mango. I znowu zasada - im mniej widzisz tym lepiej smakuje. Napój był pyszny, ale przeraziło mnie wbite surowe jajko (salmonella!?). Wolę o tym nie myśleć zbyt intensywnie.
Na drugie dobicie Adrian kupił kokosa i popija mleko. Średnio nam smakuje, przesadziliśmy z tym jedzeniem dziś, ale byliśmy tak głodni, że musieliśmy coś z tym zrobić. Siadamy na skwerku i obserwujemy ulicę i ludzi.
Parę słów o pojazdach…Główny środek transportu to rowery, potem motorki - ile osób może na nich jechać? - Ile się zmieści? odpowiedź jest prosta: 3 lub 5 zależy jak się upcha. Samochody z paką pick up, też są załadowane pod przysłowiową kokardę. Przewozi się na nich ( na pace), zakupy, motory (na nich ludzi), zwierzęta. W przypadku busików kierowca zawsze czeka na nadkomplet, a świadczy o tym poziom załadowania dachu…Nie będę już pisać, co przewożą na ciężarówkach…Chciałabym zadać pytanie, czy można na motorze przewieźć świniaka? Odpowiedź: tak, nawet dwa i na dodatek one były żywe… generalnie nie ma chyba rzeczy, której nie można przewieźć na motorze, czyli szyby, zwierzęta, ludzi piętrowo, kolumny, rury,. Niezbadane są do końca możliwości wyobraźni kierowców w Azji…
I jeszcze dwa słowa na temat rynków. To nasze ulubione miejsca spacerów. Ale dziś znowu zostały przekroczone granice naszej wyobraźni odnośnie tego, co i jak się sprzedaje…Co? Wszystko, jak? Jak Bóg da - bez lodówek, z muchami, świeże, ale ruszające się mięso, ślimaki, owady…
Prażone świerszcze są tutaj przysmakiem, to takie chipsy. Nadal nie mamy śmiałości tego spróbować. Ciekawie wygląda, jak młoda, ładna dziewczyna kupuje torebkę tego przysmaku, po czym odrywa nóżki i do buzi, a siedzi obok mnie w autobusie. Widać, że bardzo jej to smakuje, a my wyłączamy wyobraźnię i zmysły, aby nie zwymiotować. Robaczki są gotowane na głębokim oleju, są doprawione na słodko i na ostro. Co kto lubi…
Jak już wspomniałam śpimy w najlepszym hotelu w mieście. 7 pięter, winda, piękna elewacja. Obok jest hotelowa restauracja. Pech chciał, że zapuściliśmy się na spacer na tyły hotelu i znowu szok.. Za kilkoma luźnymi dechami jak w drewnianym baraku znajduje się kuchnia hotelowa. Jedzenie robi się w bardzo prowizorycznych warunkach, jak na ulicy, ale jest ładnie podane, na ładnej porcelanie, za ładną cenę. I po co przepłacać? My jemy na ulicy. Oszczędzamy na przysłowiowy rowerek…
Dziś poparzyliśmy się na motorach, mam spieczony nos, ręce, Adrian też narzeka… Już więcej nie zapomnę o kremie z filtrem!
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (16)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
odkrywacze
odkrywacze - 2010-10-27 19:01
Podziwiam Was.
Świetnie opisaliście Wasze spotkanie z Kambodżą. Wzruszyła mnie Wasza wrażliwość na biedę i te biedne dzieciaki.Życzę jeszcze wspaniałych podróży.Dziękuję i pozdrawiam.
 
 
przedsiebie

Ania i Adrian
zwiedzili 39% świata (78 państw)
Zasoby: 636 wpisów636 1292 komentarze1292 4444 zdjęcia4444 14 plików multimedialnych14
 
Nasze podróżewięcej
02.11.2019 - 15.12.2019
 
 
11.12.2018 - 30.01.2019
 
 
31.10.2017 - 15.12.2017