Noc minęła spokojnie, bez robali, ale przy włączonym telewizorze. Zjedliśmy śniadanie na werandzie, przed nami spokojna tafla jeziora, wschodzące słonce, błękitne niebo…Po krótkim targowaniu dogadujemy się, co do ceny dojazdu do muzeum Tud Steng (zwane S-21).
W wyższej szkole, zajętej przez oddziały dyktatora Pol Pota w latach 1975-90 torturowano ludzi, którzy byli niby to przeciwko rewolucji i reżimowi. Wstrząsające widoki cel, zdjęć zatrzymanych, narzędzi tortur. Główne nasze emocje to szok że było to tak niedawno. Gdzie była wspaniała Ameryka? Nie była zainteresowana ratowaniem tych ludzi, bo nie ma tu ropy ani diamentów, więc cena życia tych ludzi była bardzo niska! Po znajomości tematu Oświęcimia byliśmy i tak mniej zaszokowani niż inni biali z Europy. Momentami myślałam, że zwymiotuję, ślady krwi na ścianach podłodze, specjalnie nie zmyte by podkreślić tragizm tego miejsca. Załapałam okropnego doła, siedziałam na ziemi przed jednym z budynków i miałam ochotę wyć i krzyczeć. Dziennie ginęło tu kilkaset ludzi, z torturowanych tu ludzi przeżyło tylko 14 osób, które mieszkają gdzieś na prowincji kraju, niestety nie wszyscy odpowiedzialni za tą rzeź zostali ukarani, kilku przyjęła Ameryka Pd…
Jak najszybciej chciałam uciec z tego miejsca, nie miałam siły ani determinacji, aby robić zdjęcia. Przed brama tłum żebraków, pokaleczonych ludzi, kalek na dobicie nas po tym, co widzieliśmy. Z boku stał tez mężczyzna, który nie miał twarzy. Dokładnie pamiętam go nawet dziś, kiedy o nim pomyślę. Szybko po prostu uciekliśmy z tego smutnego i przerażającego miejsca, ale wiele razy jeszcze myślałam o tym, co przeżyłam w S-21.
W ramach dalszych życiowych doświadczeń w tej stolicy poszliśmy pieszo, na tzw. Ruski Bazar, na którym sprzedaje się podróbki wszystkiego. Ceny bardzo niskie. Kupiliśmy po parę koszulek, zegarków i innych pamiątek dla przyjaciół. Byłam skonana po dzisiejszym dniu i pojechaliśmy na obiad do knajpy, w której jedliśmy już wczoraj. Jechaliśmy motorem w trzy osoby, niezapomniane wrażenie, jest to możliwe tylko w Azji i za to również ją kocham.
Po obiedzie poszliśmy na kawę do lepszej knajpy na bulwarze, za którą zapłaciliśmy więcej niż za pyszny obiad chwilę wcześniej. Nawiązaliśmy kontakt z krajem, popatrzeliśmy jak żyje dziś ulica i zatęskniliśmy za spokojem wsi. Poszliśmy na pocztę dowiedzieć się, jakie są ceny paczek do Polski, niestety sekcja dużych paczek była zamknięta. Więc niewiele się dowiedzieliśmy. A już marzyliśmy o interesie życia na koszulkach i zegarkach z Kambodży.
W drodze do domu, zatrzymaliśmy się na ulicy na Khmerskie desery, które były sprzedawane oczywiście na ulicy, z wielkich mis. Należało usiąść na stołeczku i delektować się smakami… Wszystko było bardzo słodkie, często z ryżem i na tym się kończy nasza wiedza na temat składników. Smakowało dobrze,, więc więcej się nie rozpisuję (wyglądało paskudnie).
Dziś jeszcze wcześniej, jak szykowaliśmy się do obiadu zaglądaliśmy do talerzy ludzi, co jedzą? Aby ocenić czy to coś przełkniemy. Smaku po wyglądzie nie ocenimy, ale dania były ponadprzeciętne w oczach białego tj.: smażone całe ptaszki z główkami, ozory, ogony, żołądki, jajka z zarodkami kurczaka…i dlatego skończyło się na makaronie. Cały dzień kupowaliśmy od przydrożnych sprzedawców owoce i je jedliśmy, Słodkie ananasy, papaje, pilismy sok z trzciny cukrowej wyciskany w maglu (taka prasa jak w maglu…)
Jesteśmy już w hotelu na werandzie, nie pada (jeszcze), leci muzyka, którą da się słuchać, odpoczywamy. Jutro jedziemy do Kratie.