Jestem już w Szczecinie, nie potrafie się odnaleźć. Wciąż myślę o wszystkich spotkanych, życzliwych dla nas ludziach, zamykam oczy i widzę te cudowne widoki, czuje się jakby ktoś obudzil mnie ze snu…
Jako starszy stachanowiec na drugi dzien idę od razu do pracy, pomimo 5 godzinnej różnicy czasu, o 17 czuje się jakby była już 22 i pora na spanie. To nic.
Już tęsknię za tą wolnoćią, marzę o kolejnej wyprawie i wspominam, wciąż coś wspominam.
Jestem z nas dumna, że prawie dokładnie wg planu udało nam się poprowadzić wyprawę, że nie spanikowaliśmy w Laosie podczas choroby, że codziennie pisałam ten pamiętnik, pomimo zamykających się powiek ze zmęczenia, że byliśmy odważni i rozsądni w swoich poczynaniach, że wróciliśmy cali i zdrowi do domu.
Żałuję żę nie zjadłam robaka i nie spałam w dżungli. Cóż, nie zawsze można mieć maxa…
Dziękuję Adrianowi za wszystko. Rodzinie i przyjaciołom za wsparcie przed i w trakcie wyprawy. Za wszystkie male i duże smsy, slowa otuchy. Bez Was to marzenie by się nie spełniło. Dziękuję raz jeszcze.
Jestem szczęśliwa i spełniona, zawsze można przezyć więcej, być dłużej itd. itd
Ale ja pokornie dziękuję za wszystkie doświadczenia na tej wyprawie te lepsze i gorsze.
Wiem że znowu wróciłam odmieniona i że jestem innym człowiekiem… To największa moc wynikająca z podróżowania, daje siłę, ponadprzecietną i pozwala bardziej optymistycznie i tolerancyjnie patrzec przed siebie....