Wczoraj, późnym popołudniem, spotkaliśmy kierowcę tuk tuka, z którym jeździliśmy przedwczoraj po Agrze i po małym targowaniu dogadaliśmy się odnośnie ceny na dworzec. Wieczorem zabraliśmy bagaże z hotelu (bezpłatnie można je zostawić i iść zwiedzać, polecamy hotel Sheela, za ogród i przechowalnię!). Pociąg o dziwo przyjechał planowo i znowu zalegliśmy w sleeperze. Na miejscu mieliśmy być o 22, ale pociąg przyjechał z godzinnym opóźnieniem. Masakra..., masakrą jest czekanie na stację na której chcemy wysiąść. Od podanej planowo godziny czujnie czekamy i wyglądamy przez okno, podróżni raczej nie orientują się jaka będzie teraz stacja, a konduktora zazwyczaj nie ma. A potem jeszcze na dodatek okazuje się , że są dwie stacje w mieście i masz babo placek, na której wysiąść?
Dotarliśmy. Od razu na dworcu przyczepił się do nas „kolega” i za cholerę nie chciał się od nas odczepić, uparłam się, że nie będę z nim jechać! My na dworzec – on za nami, my do taxi prepaid – on za nami, my stoimy – on też. Noż cholera jasna! grzecznie mówimy że nie chcemy pomocy, ale nie dociera. Ja wiem, że oni walczą tu o życie, bycie, ale czasami cholera mnie bierze. Wzięliśmy prepaid i pojechaliśmy do hotelu podanego w przewodniku, w kategorii „najtańsze”, gdyż była już noc, a to nie pora na szukanie czegoś na własną rękę. Szlag nas niestety trafił znowu! Ceny zaczynały się od 4000r. Kolejna wtopa przewodnika, coś ostatnio informacje są mało rzetelne. Wszystko fajnie jak ma się czas, jest dzień i nie pada się na twarz. Gorzej jak zmęczeni, w nocy, oganiamy się od natrętów i jeszcze nie trafiamy na hotel, który nie powinien znajdować się w danej kategorii. Pomógł nam taksówkarz, zawiózł nas do bardzo fajnego Guest House Ratan Niwas, 36, Sanjay Marg, Hathroi Fort. Bardzo ładne pokoje, bardzo miła obsługa, bardzo czysto za 600r.
Z ciekawości napisałam smsa do serdecznej koleżanki – Kingi, gdzie obecnie przebywa, okazało się, że też w Dżajpurze, więc rano się spotkamy
Rano nie mogliśmy zwlec się z łóżek, bo dobrze się spało. Umówiłam się z Kinga u niej w hotelu. Było to bardzo miłe spotkanie z Kinią i jej znajomymi. Nie mogliśmy się nagadać, bo każdy miał coś do powiedzenia. Ale najbardziej rozczuliła nas polska gościnność, tu w Indiach też! A może pić? a może jeść? a może ciasteczko?… przemiłe i takie polskie. Umówiliśmy się na wieczór.
Koło południa pojechaliśmy do Fortu Amber, za miasto. Wrażenia fajne, mimo że wszystko mocno surowe i trochę podniszczone (bilet zbiorczy na większość atrakcji w okolicy – 300r. Ogromny fort był stolicą Radźputów od 1037 do 1727. Wokół mury obronne, kilka dziedzińców, wiele komnat, ogrody. Można się pogubić w labiryncie wąskich przejść i zaułków. Kolejny na liście był Pałac Wiatrów. To ciekawa budowla w centrum miasta, która powstała w XVIIIw. Głównym elementem jest to czteropiętrowa fasada z 593 oknami, zasłoniętymi kratami z kamienia. Kobiety z Pałacu mogły obserwować miasto, nie będąc przez nikogo widziane. Zaszliśmy jeszcze do obserwatorium, aby dosłownie rzucić okiem na wielkie przyrządy obserwacyjno – pomiarowe z XVIII w. Niektóre z nich wykorzystuje się do dziś!
Po zachodzie słońca Kinga odebrała nas z centrum i pojechaliśmy razem na kolację a potem na małego drinka do ich hotelu. Był to bardzo miły wieczór, pełen śmiechu i polskiej życzliwości, opowieści różnej treści też. Kinga, dzięki jeszcze raz. Pewnie gdybyśmy zaplanowały spotkanie, to by się nie udało.
Późnym wieczorem odebraliśmy plecaki z naszego hotelu i pojechaliśmy na dworzec. Pociąg niestety miał prawie dwie godziny opóźnienia, więc wynudziliśmy się na poczekalni. Wyjątkowo, nikt się do nas nie doczepiał. Wreszcie zapakowaliśmy się do wagonu i poszliśmy spać przed drugą. Masakra.