Geoblog.pl    przedsiebie    Podróże    Indie, Bangladesz 2010    Korek
Zwiń mapę
2010
15
lis

Korek

 
Katar
Katar, Doha
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 16840 km
 
Wszystko co dobre (i nie dobre) kończy się, różnica polega tylko na odczuciu poczucia czasu, czy kończy się szybko, czy wolno. Nasza podróż też dobiega końca, więc trzeba rozpocząć powrót. Zajmie on 24 godziny. I znowu za dobę, znajdziemy się w innym świecie... Na razie to znowu pobuda o 5 rano. Szybkie ogarnięcie się, bo spakowaliśmy się już wczoraj wieczorem. Na ulicy jeszcze ciemno, mały ruch. Łapiemy transport na lotnisko, same mototaxi, ale w cenie mocno zaporowej, więc odpuszczamy. Wreszcie pojawia się taksówka i bierzemy ją, bo szkoda czasu. Nie ma się czym chwalić, ale zgodziliśmy się na 400TK.
Pierwsze minuty jedziemy gładko i spokojnie, ale po kwadransie pakujemy się w MEGA KOREK! OOO Dhaka pokazała nam swoje prawdziwe oblicze na pożegnanie - tłok, smog i stanie w miejscu. Wczoraj była niedziela i dlatego było tak spokojnie na ulicach. Początkowo jeszcze ze spokojem próbujemy odnaleźć się w tej sytuacji, ale czas ucieka, smród narasta, a auto nie rusza się do przodu. Zaczęliśmy coraz bardziej nerwowo patrzeć na zegarek. Okazało się jeszcze na dodatek, że kierowca nie rozumie kompletnie po angielsku i jedyne słowo które potrafi powiedzieć, to "yes". My: "jak daleko jest do lotniska?", "ile kilometrów?", "dystans, lotnisko?"... i tylko jedna odpowiedź, na każde kolejne zadane pytanie: "YES", które kompletnie nic nam nie mówi...
Stoimy w korku, kierowca już prawie leży na klaksonie, próbuje wcisnąć się w szparę między autami, autobusami, to z lewej, to z prawej strony, ooo słabo to widzę...
Kierowca nadal leży na klaksonie, my nabieramy kolorów, po części z nerwów, po części ze smrodu i bezsilności, wysłuchujemy kolejnego "yes" i zachodzimy w głowę co by tu dalej... Jakoś mało realne wydaje się spóźnienie na samolot, ale niestety jest to coraz bardziej prawdopodobne. Adrian wreszcie lokalizuje nas na przewodnikowej mapie (dobra szkoła topografii) i okazuje się, że do lotniska mamy ponad 6 km, więc iść na pieszo to słaby pomysł. Miny nasze chyba mówią wszystko, więc kierowca przystępuje do ataku! Atak na korek czyli: leżąc na klaksonie wjechał pod prąd, slalomem, hamując ostro i nagle, slalomem przez kolejnych pieszych, pomiędzy rikszami, motorami, autobusami itd... Ja zamknęłam jedno oko, ale przez drugie, lekko uchylone, kontrolowałam sytuację, trudną sytuację... Kierowca okazał się Mistrzem szpady giętej z piątym danem w origami. Na szczęście dla nas w jednym kawałku dojechał prawie w ostatniej chwili. Daliśmy mu stówkę więcej, bo bardzo się przyłożył do naszego przybycia na czas...
Biegiem, pędem do odprawy i hura! Zdążyliśmy... Alleluja! Udało się!
Malo brakowało... nerwy puszczają, ale radocha wielka, lecimy do domu!
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
przedsiebie

Ania i Adrian
zwiedzili 39% świata (78 państw)
Zasoby: 636 wpisów636 1292 komentarze1292 4444 zdjęcia4444 14 plików multimedialnych14
 
Nasze podróżewięcej
02.11.2019 - 15.12.2019
 
 
11.12.2018 - 30.01.2019
 
 
31.10.2017 - 15.12.2017