Po śniadaniu, czyli znowu jajku poszliśmy na dworzec, aby kupić bilet do Pyin Oo Iwin. Uznaliśmy, że w ramach rozrywki wracamy w stronę Mandalaj pociągiem, a na noc zostaniemy w Pyin. Pan wypisywał bilety bardzo długo i skrupulatnie. Bilet na pierwsza klasę kosztował 5$ za osobę. Pociąg spóźnił się pół godziny. Pierwsza klasa różni się od drugiej tym, że są miękkie siedzenia i nie ma tłoku. Czasami może to mieć bardzo duże znaczenie. Z tego co widzieliśmy, były luzy w pociągu w jednej i drugiej klasie. Co parę godzin pociąg zatrzymywał się w jakiś miasteczkach, na peronie można było zakupić owoce, makaron, napoje i inne wynalazki. Adrian w przypływie fantazji zakupił całego(!) arbuza za 500 kiatów, całą drogę go męczyliśmy, ale był tak smaczny, że nie mogliśmy go sobie odpuścić.
Droga pociągiem jest malownicza. Największą atrakcją był most Gokteik, po którym nawet przejechaliśmy. Wysoki na 100 metrów, długi na około 750 metrów, niewyobrażalna przestrzeń wokół. Most zbudowany był w 1901 roku przez Amerykanów, wyremontowany został 20 lat temu. W czasie kiedy był budowany, był drugim co do wysokości mostem na świecie. Przejazd po nim naprawdę robi wrażenie. Nic nie było nad nami ani obok nas, wydawało się wręcz że lecimy… Oczywiście jest zakaz fotografowania mostu, ze względu na bezpieczeństwo, dodam – narodowe… Ale jakoś nikt nie wziął sobie tego do serca, każdy w pociągu pstrykał fotki;)
Droga pociągiem należała do przyjemnych, było ciepło, zamiast Klimy mieliśmy otwarte okna. Generalnie było wygodnie, tyle że bujało nami na boki, rzucało nami w górę i w dół. Normalnie jak na wesołym miasteczku. Nie można było tylko wychylać się w czasie jazdy, bo groziło to oberwaniem krzakiem po głowie. Tory są bardzo zarośnięte, co chwila gałęzie smagały wnętrze pociągu, tak że co chwilę byliśmy cali w liściach. Tempo szybszego żółwia, ale na pewno jest to jakieś urozmaicenie od zimnych autobusów. Nawet nie mieliśmy czasu się wynudzić, czytaliśmy, graliśmy w tysiaka…
Do Pyin dotarliśmy koło 17. Chwilę nam zajęło, nim zaakceptowaliśmy miejsce na nocleg. Ceny jak zwykle z kosmosu, a standard (za tą cenę) poniżej naszej tolerancji. Gdzieś tam jeszcze na dodatek nie było miejsc. Wylądowaliśmy w Cherry Hotel za 20$, bez śniadania, ale w dużym i w miarę czystym pokoju z łazienką, pojęcie czystość - oczywiście w standardzie azjatyckim;)
W niektórych miejscowościach nadal i wciąż są przerwy w dostawie prądu. W wielu miejscowościach ulice wcale nie są oświetlone, nawet te główne. Światła które widać należą zazwyczaj do sklepów, hoteli, knajpek. Ludzie mają tu ”głód światła” - gdzie mogą to wieszają lampki choinkowe, węże świetlne, migające napisy itp. Stroją nimi balkony, okna, przydomowe drzewka. Ulice staja się kolorowe i bardziej wesołe.
Wieczorem w kafejce wiekszosc lokalsow ogladala w necie zdjecia i artykuly z wizyty niejakiego Obamy z USA.. Widac ze to dla Nich wazne.