Czasami zastanawiam się, czy jest sens głębszego myślenia o innych kulturach, tradycjach? Czy jest sens aby próbować zrozumieć coś, co dla mnie jest niezrozumiałe? Czy przyjąć taki świat jaki jest, jaki widzę i poznaję w naszych podróżach? Wyznawcy buddyzmu płacą za wypuszczenie ptaszka na wolność (który został wcześniej złapany do klatki), płacą za wypuszczenie związanego kraba do wody (który został wcześniej złapany). To jest według nich dobry uczynek, który dobrze wpłynie na ich duszę po śmierci. Nie widzą jednak, że ktoś robi zły uczynek, tzn. łapie te ptaszki, kraby, trzyma na uwięzi całymi dniami… Gdzie tu sens i logika? Czy dobrym uczynkiem nie może być nakarmienie głodnych psów których są tu setki ?…
Dziś zrobiliśmy sobie spacerek przez pół stolicy. Byliśmy na rynku Bogyoke Aung San Market, (niedaleko naszego hotelu) aby zakupić parę pamiątek. Rynek jest wielki, ale handluje się głównie biżuterią i kamieniami. Pamiątki owszem, są, ale wybór jest mały. Ceny nie były dużo wyższe niż w Bagan, ale asortyment na pewno o wiele mniejszy - jeśli chodzi o wyroby z laki. Znowu złapał nas deszcz, po raz kolejny przeszła mega ulewa (to już ze czwarty raz jak pada). Całe ulice płynęły. Nie wiem i chyba nie chcę wiedzieć, jak wygląda tu życie w porze deszczowej. Jeden mnicho mówił nam, że prawie przez pół roku leje, ciągle i codziennie, nieustająco pada deszcz i jest jeszcze cieplej niż teraz (a dziś mieliśmy ponad 30 st. w cieniu). Dlatego pewnie prawie wszyscy noszą tu klapki, głównie japonki, bo łatwiej wysychają stopy i nie nalewa się wody do butów
Byliśmy pod Sule Paya, która jest pokryta 24-ro karatowym złotem. Byliśmy też pod Shwedagon Paya, największą i najważniejszą stupą nie tylko w Yangoonie, ale w całej Birmie. Ma ona 98 m wysokości i wg legendy ma 2,5 tysiąca lat, a wokół niej zaczął rozbudowywać się obecny Yangoon. Ta stupa również jest pokryta szczerym złotem – podobno kilkadziesiąt ton. Miejsce jest metafizyczne, każdy robi tak naprawdę to na co ma ochotę. Ktoś się modli, ktoś rozmawia, dzieci bawią się, ktoś je obiad… nic nikomu nie przeszkadza, nie można tylko chodzić po terenie świątyni w butach, ani być roznegliżowanym. Wstęp dla obcokrajowców 5$. Siedzieliśmy pod stupą aż do zmroku. Ludzie w tym czasie zapalali świece, lampki oliwne, a w powietrzu był tylko spokój i nadzieja. Shwedagon Paya to na pewno wyjątkowe miejsce w Birmie.
Wokół stupy znajduje się 8 posągów buddy, które są polewane przez wiernych wodą. W wierze tydzień dzieli się tu na 8 dni, każdy z posągów przedstawia jeden dzień tygodnia. Jak ktoś urodził się np. w niedzielę to polewa posąg tyle razy ile ma lat.
Pod jedną ze świątyń zaczepiła nas liczna rodzinka z mnichami na czele. Zostałam „misiem z Krupówek”. Z mnichami na fotce jestem mocno na dystans, ale dziewczyny wyściskały mnie za wszystkie czasy, nawet starsza „mama” chciała ze mną zdjęcie. Uśmiałam się do łez. Parę godzin później spotkaliśmy się w innym miejscu, a witaliśmy jak starzy znajomi z przedszkola. Nikt z rodzinki nie mówił ani słowa po angielsku, ale jak widać do okazania życzliwości wystarczy szczery uśmiech.
Generalnie w Mynamar spotyka się dwa rodzaje budowli buddyjskich: - Pahto, zwana świątynią, pagodą, do której można wejść, przez jedno z czterech wejść, które prowadzą do wizerunku Buddy; - Stupa, to budowla zamknięta, którą można oglądać tylko z zewnątrz. Są to kopuły wzniesione nad szczątkami buddy (np. zęby, włosy, kość czołowa) i darami (np. złoto, drogie kamienie). Relikwie nie są widoczne.
Głowa jest duchowym zakończeniem ciała, a stopy jego śmietnikiem. Nie należy dotykać głowy innej osoby, szczególnie dziecka. Stopy powinny być schowane podczas modlitwy lub medytacji. Wręczanie czegokolwiek lewą ręką również uważane jest za obraźliwe. Przy dawaniu i braniu grzeczność nakazuje dotknąć lewą ręką prawego przedramienia. Co kraj, to obyczaj…
A wieczorem małżonek zaprosił mnie na romantyczną kolację do knajpy. Chcieliśmy zjeść w „Golden Duck” a taksówkarz przywiózł nas do „Junior Duck”. Wszyscy zgodnie twierdzili, że to ta sama knajpa… Potem odkryliśmy że na opakowaniach jedzenia na wynos jest nazwa „Golden Duck Group”. Bardzo uroczyście pożegnaliśmy się z Myanmar, krajem przemiłych ludzi i tysięcy pagód. Była to chyba najlepsza restauracja w jakiej byliśmy tu, w Birmie – nie dość że jedzenie było smaczne, to na dodatek obsługiwała nas największa do tej pory liczba kelnerów, a obok nas siedziało najwięcej lokalnych „grubych ryb”. Oni w koszulach z kołnierzykiem, a my lekko wymięci po całym dniu w upale. Knajpa jest za Sule Paya, nad rzeką, polecamy. (kurczak z orzechami nerkowca +2 ryże +star cola= 6 200 kiatów).