Ostatnie obrazy z Birmy utonęły w deszczu. Padało przez całą noc, a ranek nie obiecywał że będzie lepiej. Zawsze, kiedy zaczynamy podróż głowę zaprząta setka myśli, kiedy wracamy, myśli jest jeszcze więcej. Poznani ludzie, miejsca, sytuacje… to wszystko pozostawia ślad. Czasami na krótko, na długo, a czasami na zawsze. Za sprawą zwykłej podróży, przeżytych tu zwykłych dni zmienia się coś w nas. Możemy mieć własne zdanie na temat kraju w którym byliśmy, na temat ludzi którzy otaczali nas przez ostatni miesiąc.
Myanmar to przede wszystkim ludzie, tacy jakich nigdy i nigdzie nie spotkaliśmy. To ludzie dobrzy, życzliwi i uczciwi. Nigdy i nigdzie nie było tak bezpiecznie jak tu. Nigdy nie było tak dużo bezinteresownej życzliwości jak tu. Na pewno to też zabytki, ale generalnie - nadmiar budowli po jakimś czasie lekko nas nudzi. To też przyroda - góry, jezioro, rzeki i morze wciąż jeszcze nie zalane przez turystów. Nie zachwyciło nas jedzenie, było tylko zjadliwe, ale na pewno do syta.
Zaskoczyły nas wysokie ceny za noclegi. Mieliśmy problem aby znaleźć coś poniżej 20$ w standardzie do przyjęcia (a dodam że specjalnie wybredni nie jesteśmy). I zaskoczyła nas też ilość turystów. Nie można powiedzieć, że był tłok, ale akurat w tym kraju spodziewałam się że - podobnie jak w Bangladeszu - choć przez parę dni nie spotkamy nikogo białego.
Byliśmy już w wielu krajach, gdzie ludzie są biedni. Trudno licytować teraz komu i gdzie jest trudniej żyć. Bieda to bieda, nie ważne na jakiej szerokości geograficznej. W chwili obecnej u Birmańczyków widać wielką nadzieję na lepsze jutro. Wiąże się to na pewno z Auung, przyjazdem Obamy, poluźnieniem polityki wewnętrznej. Ludzie wierzą, że doczekają się demokracji, bo na pewno łatwiej żyć nawet w biedzie, kiedy system polityczny jest bliżej niż dalej demokracji. Kiedy nie trzeba się karmić nienawiścią do władzy i polityków. Nie ma naciągaczy i oszustów (jak są to pojedyncze przypadki, w bardzo turystycznych miejscach), nie ma żebraków, widzieliśmy tylko jednego kalekiego chłopaka. Nawet jeśli ktoś coś nam proponował, a my odmawialiśmy, to był koniec rozmowy i nie było przeciągania w nieskończoność, po granice naszej cierpliwości.
Życzymy Birmańczykom lepszego życia. Ostatnie obrazy z Birmy utonęły w deszczu…
Samolot był opóźniony, jak to zwykle z tanimi przewoźnikami bywa… Dolecieliśmy do starego lotniska w Bangkoku – Don Muang, Adrian doczytał, że do Chiang Mai możemy załapać pociąg z bliskiego dworca (składającego się z dwóch peronów) lotniskowego Don Muang. Okazało się, że za dwie godziny mamy ekspres. Pomimo lekko zaporowej ceny (1600 batów za dwie osoby) zdecydowaliśmy się na tę opcję, na spokojnie, bez szukania dworca autobusowego. Zjedliśmy, wymieniliśmy pieniądze i zapakowaliśmy się do opóźnionego pociągu do Chang Mai. Bilety mieliśmy tzw. sypialne, była pościel i porządek, bilet był wart swojej ceny. Powróciliśmy do nieco większej cywilizacji, nie da się ukryć.