Chiang Mai na pewno nie rozczaruje nikogo. To drugie co do wielkości miasto w Tajlandii, a w ogóle tego nie czuć. Nie ma masakrycznych korków, smog nie zabija, czuć przestrzeń. Wybór w noclegach jest naprawdę imponujący, poza tym knajpa na knajpie, a ceny zarówno za noclegi i jedzenie bardzo przystępne. Chiang Mai to na pewno dobre miejsce na odpoczynek i poznanie bliżej tutejszej kultury. Turystów jest tutaj cała rzesza, ale nie jest to liczba przytłaczająca. Są tutaj ludzie z całego świata - nie tylko z Europy, jakby się wydawało.
Pojechaliśmy dziś parę ładnych kilometrów za miasto - na Doi Suthep – górę, która dominuje nad miastem. Na jej szczycie znajduje się bardzo ładna świątynia Wat Phra That Doi Suthep. Widok z niej na miasto jest imponujący, jako że przewyższenie tutaj to ponad 1000m. Jest to bardzo ważne miejsce dla wyznawców Buddyzmu w Tajlandii. Spotkaliśmy bardzo miłych Polaków, wymieniliśmy parę uwag o okolicy, pozwiedzaliśmy różne zakątki. Wszystkie waty są dla nas bardzo egzotyczne, ale chyba mamy już przesyt w kwestii zwiedzania świątyń. Nie zagłębiamy się za bardzo w temat.
Po powrocie do miasta poszliśmy na tzw niedzielny rynek (wczoraj byliśmy na sobotnim rynku). Setki straganów ze wszystkim, ustawia się po obu stronach zamkniętej ulicy. Mnóstwo pamiątek, jedzenia w różnych postaciach. Pomysłowość i mistrzostwo wykonania idą w parze. Nikt chyba nie jest w stanie przejść taki cały rynek, aby nie zatrzymać się przy żadnym straganie. Na pewno można puścić tu majątek na zakup różnych pierdół, mniej lub jeszcze mniej przydatnych w życiu. Na pewno trzeba się pojawić w tym miejscu. Jestem pełna podziwu dla ludzi, którzy produkują te wszystkie cacka. Osobną kategorią są podróbki marki: Adidos, Adidog, Disadas, Ray Bany, Rolexy i Omegi (około 120 – 180 zł), Lacosty, Polo, … Istne szaleństwo wzorów i kolorów. Niestety jakość pozostawia wiele do życzenia, z wyjątkiem może zegarków.
Na rynku było też wielu niewidomych, którzy bardzo ładnie śpiewali, a nawet grali. Nam jednak nasuwały się skojarzenia z filmu „Slum Dog – milioner z ulicy”. Nie zmienia to jednak faktu, że wrzuciliśmy parę groszy do puszki.
Generalnie to zajadamy się owocami, mniej lub bardziej egzotycznymi, który nazw nie potrafię powtórzyć. Zapijamy się lokalną kawą na zimno ( 20 batów wielki kubek), staramy się nie jeść już makaronu i ryżu. Plissss, niech nikt nie częstuje mnie rosołkiem po powrocie;)
Pozwiedzaliśmy przy okazji świątynie na starym mieście. Każda z nich ładna, ale trochę podobna do poprzedniej. Chiang Mai w starej części otoczone jest fosą i murami. Tam koncentruje się turystyczne centrum życia i rozrywek oraz szał zakupów i pamiątek. I my też tam mieszkamy ;)
Głównym środkiem transportu są samochody typu „pic-up” z zabudowaną paką – takim jechaliśmy na górę. Kursują po całym mieście, mają przystanki. Przejechać też można się tu tuk tukiem, ale w nieco większej wersji niż np. w Bangkoku, niezliczona jest ilość motocykli…