Rano przyszedł po nas przewodnik, aby pójść do parku na wycieczkę. Po parku nie można poruszać się samemu. Podjechaliśmy samochodem na jakiś punkt widokowy, z którego można było zobaczyć ocean i wulkany w Salwadorze i Gwatemali, a potem przez kilka godzin chodzilismy po lesie (dżungli) i obserwowaliśmy ptaki, motyle i inne dziwne stworzenia. Mówiąc w skrócie zrobiliśmy sobie niezły spacerek.
Dziś chcemy dojechać do parku Cerro Verde więc ruszamy dalej. Łapiemy autobus do Santa Ana z przesiadka po drodze. Niestety w mieście tracimy bardzo dużo czasu, bo nikt nie potrafi nam wytłumaczyć skąd i jaki autobus jedzie do parku. Upał jak cholera, a każda zapytana osoba mówi co innego, czyli wszystko wg zasady "nie wie, ale coś powie...." wreszcie dwie osoby potwierdzają tą samą wersję, więc jest szansa że wyjedziemy z miasta. Wsiadamy do autobus 248, a kierowca ( nazwany przez nas Boczkiem z racji podobieństwa do Arnolda Boczka z serialu o rodzinie Kiepskich) mówi nam, że do Parku Cerro Verde nie zajeżdża, tylko do wioski, a potem musimy iść 5km... No tak, my nie rozumiemy go, on nas też nie, ale jedziemy. Kierowca za bardzo się nie spieszył, bo ciągle musiał z kimś pogadac po drodze.... A zaczyna robić się ciemno, niestety zachodzące słońce zabiera poczucie bezpieczeństwa. Na szczęście po drodze mijaliśmy patrol policji, kierowca zagadał ich, bo chyba nie wiedział co z nami zrobić. Jeden z policjantów znał angielski i powiedział abyśmy na konicu trasy poczekali w restauracji na wracający patrol, który zabierze nas do parku. Ufffff, to nam się udało. Wysiedliśmy w wiosce Cerro Verde pod jakąś komórką, która okazała się tą ( zamkniętą już) restauracją. Wyszedł młody, tzw. przez nas Amigo, który na dodatek trochę mówił po angielsku. Oczywiście pozwolił nam poczekać na patrol i przez dwie godziny zabawiał nas rozmową. Wreszcie podjechali policjanci, zabrali nas do auta i zawieźli do parku. Wszystko zamknięte na głucho: brama wjazdowa, w toalecie nie ma prądu ani wody, wieje jak cholera, a my szczęśliwi jesteśmy jak cholera bo wreszcie dojechaliśmy i mamy bezpieczny nocleg. Dziś są moje urodziny i miałam w planie wejść na wulkan, a w rezultacie śpię pod wulkanem. Ale jutro na niego wejdę. Podróżowanie jest nieprzewidywalne czasami, zaskakujące momentami i przez to tak dla nas pociągające. Co za dzień. Nie ma to jak w obstawie podjechać pod wulkan w urodziny.