Budzimy się jak wariaci po 5 rano. Ale nie ma się co dziwić, jeżeli od 20 leżymy już w namiocie. Po śniadaniu pojechalismy na granicę. Oczywiście po drodze minęliśmy jeszcze dwa posterunki policji, no i raz nas zatrzymali na kontrolę dokumentów. Na granicy była kolejka, ale samochodów ciężarowych, na szczęście osobowych było tylko kilka. W kilka chwil pożegnalismy się z Zimbabwe i w dobrych humorach zajechalismy do Mozambiku. Oczywiście na dzień dobry pojawił sie Pan asystent, który miał pomóc nam w wypełnieniu dokumentów. Stanęliśmy w kolejce do okienka, jednak okazało się, że po wizę mamy stanąć w innym miejscu. Pytamy się po ile ta wiza, a pan mówi że nie wie, bo musi zapytać się szefa. Szef popatrzył na nas z dystansu groźnie, przeskanowal nasze portfele i pewnie też DNA i powiedział: 95$ każdy. Szczęki nam opadły, przecież to cena z kosmosu! Zaczynamy gadać do młodego, że za drogo, a on wysyła nas do starego bezpośrednio. Nic nie utargowalismy, bo się nie dało... Stary powiedział nam wprost "jak nie podoba wam się moja cena, to wracajcie do Zimbabwe!" I koniec gadki. Tyle tylko że do Zimbabwe już nie mamy wizy, ani ważnych papierów na auto. I on to wie doskonale. Słyszeliśmy już wcześniej że na granicy moga być cyrki i mogą nas nawet nie wpuścić, jeśli im się tak będzie podobać i że nie ma dyskusji, jeśli gościu za biurkiem się uprze. Nasze paszporty przechodzą z rąk do rąk, każdy zajął się swoimi sprawami ( Stary grzebie w komórce, młody wbija pieczątki, a inni jakby nas w ogóle nie widzieli). To my mamy problem, bo to nam nie podoba się cena wizy. Stoimy i rozmawiamy co zrobić. Nie mamy innego wyjścia jak zapłacić... Pan pokazał swoją władzę zza biurka.... Mówimy staremu że ok, zapłacimy.. nawet mu powieka nie drgnęła. Paszporty nasze znowu przechodzą z rąk do rąk. Poszliśmy do innego pomieszczenia w którym wydaje się wizy. Zrobili nam zdjęcie, pobrali odciski palców, po czym wysiadła drukarka i nie chciała wydrukować wiz. Kolejne minuty czekania. Wreszcie ruszyła i wydrukowala krzywo wizę Adriana, ale mojej już nie. Znowu przejście do starego, który dał mi kwitek na którym napisał o zaistniałej sytuacji i jakby coś to mam go okazać jak będę wyjeżdżać z kraju. Na papierach informujących o przyznaniu wizy była podana wartość czyli 30$ . Tak więc stary z kolegami zrobili sobie prezent pod choinkę, czyli 130$. Szkoda tylko że naszym kosztem. Wstalismy i wyszliśmy bez słowa podziękowania, bo za co tu dziękować? Za to że właśnie okradli nas w białych rękawiczkach? Próbujemy to brać na miękko, bo nie mamy zamiaru psuć sobie humoru skorumpowanymi urzędnikami. Próbujemy... Na korytarzu czekał na nas Pan asystent z wypełnionymi i co ważne, podstemplowanymi już dokumentami. Trochę się jąkał ile mamy zapłacić. Chciał 70$, ale zapłaciliśmy mu 35$ (w tym już oficjalne 20$ za ubezpieczenie). Nie był do końca zadowolony, ale widział jak przewalili nas z wizami, więc już nas nie denerwował bardziej. Przyznał on też, że Stary tu rządzi i że jest to ciężki człowiek. Taka też jest Afryka, nigdy nie wiesz co przyniesie Ci dzień. Kontrola celna przeszła gładko ( to też zasługa asystenta). Oddaliśmy dwie małe karteczki przed szlabanem i pojechaliśmy. Półtora godziny użerania się że Starym.... Mogło być gorzej. Przecież plotka mówiła o 6-8 godzinach.
Dziś zatrzymalismy się na nocleg w okolicy Manica, w Casa Msika, nad jeziorem niedaleko granicy. Jutro czeka nas długa droga, a że dziś jest Wigilia chcieliśmy nie jechać na wariata. Ośrodek prowadzi biała pani i choć jest skromnie to jest czysto. Mamy widok na góry i jezioro, widzieliśmy ubraną choinkę w restauracji. Zapowiada się miły wieczór.
Wesołych świąt dla każdego z osobna i wszystkich razem!!!