Jak to zwykle bywa w Afryce o 5 rano obudził nas lekko upierdliwy, bardzo głośny ptaszek. Nie wiem czemu nie śpiewają z taką pasją o 9 rano.. czasami ptaki są tak głośne, że aż wibruje nam w głowach i przeszywa na wskroś. Czasami żałujemy że nie możemy zobaczyć jak wygląda dany śpiewak. Często jest tutaj tak, że mały ptak ma bardzo donośny głos. Zauważyliśmy też że mnóstwo dźwięków znamy z Polski.... jako dźwięki z telefonów komórkowych. Czasami myślimy że słyszymy dzwonek telefonu, a okazuje się że to świergot lub inny dźwięk którym raczy nas okoliczna przyroda. Niestety za chwilę przyszła pierwsza ulewa... Przeszło. Zdążyliśmy zjeść śniadanie. Przyszła druga ulewa... Poczytaliśmy sobie książki, przecież w końcu jest wcześnie rano... Ostatnio pogoda była rewelacyjna i chwilowo zapomnieliśmy o deszczu i mokrym namiocie. Ostatnio naprawdę nie mamy co narzekać. Spakowaliśmy graty i ruszyliśmy. Najpierw na stację, aby dodać wpisy. Dwie godziny walczyliśmy z internetem. Pisanie bloga to jedno, ale walka o każdego bajta to drugie...
Wreszcie po południu pojechaliśmy do Xai Xai ( szaj szaj). Taka ładna nazwa że musieliśmy tu zatrzymać się na nocleg. Mamy kamping przy samym oceanie, knajpę z widokiem na plażę i tyle. Reszta dnia to codzienne obowiązki i czytanie, a wieczorem ognisko. Jakoś nie umiemy się zbytnio nudzić na tym urlopie...