Ruszamy znowu na południe, szkoda nam jednak zostawić fajną miejscówkę. Zawsze mamy w sobie poczucie małego żalu i równocześnie ciekawości przed kolejnym miejscem. Rano poszliśmy tradycyjnie na długi spacer, potem kąpiel w oceanie, leżenie na piasku i zachwyt nad kolorami nieba i wody. Ocean Indyjski w kolorze indygo... Zachwyci każdego... Wracamy do głównej drogi i umieramy ze śmiechu, bo naprawdę nie wiemy jak my tu dojechaliśmy. Jedno to dojechać, ale drugie to wyjechać... Droga przypomina rajd Paryż-Dakar, piaski, wyboje i ludzie którzy do nas machają. Umacnianimy się w przekonaniu, że główna część turystów z RPA już wyjechała, wokół robi się ciszej i coraz mniej ludzi. Po 20 km dojeżdżamy do głównej drogi i lecimy na południe. Udało nam się nie zgubić. Generalnie na drogach nie ma znaków i prawie nie ma takich które mówią o odległości. Boczne drogi to dopiero wyzwanie, oczywiście te piaszczyste, które nawet nie są tarowane. Na nich nie ma nazw wiosek, nie ma kompletnie żadnych znaków. Jazda po nich to świetna zabawa i wyzwanie pod warunkiem że nie jest to noc.
Co jakiś czas widzimy auto z RPA z przyczepką albo z łódką. Afrykanerzy to mistrzowie biwaków i grilowania i za to też bardzo ich lubimy. Ciągle nie możemy wyjść z podziwu jakie mają gadżety ułatwiające życie na kampingu. Lampy, baterie słoneczne, przenośne umywalki, składane szafki, grube materace, wielkie namioty, tajemnicze przyczepy...
Przy drodze kupujemy znowu mango. Ja jestem Królową Mango, a Adrian jest Mangomen. Za100 met kupiliśmy wielka miskę owoców. Gdybym miała tu słoiki, to bym pewnie dżemu narobiła aby zatrzymać te smaki na później. A tak musicie wierzyć nam na słowo, nigdy i nigdzie nie jedliśmy tak dobrych mango i w takiej ilości. Tytuł Królowej zobowiązuje... najlepsze jest to, że wcale mi się nie nudzi ten smak.
Po drodze zatrzymalismy się w Chidenguele na stacji. Ku naszemu zdziwieniu okazało się że jest tu wifi i po raz pierwszy w tej podróży płatne WC. Jutro przyjedziemy aby dodać wpisy, bo dziś było już późno, a musieliśmy jeszcze znaleźć nocleg. Z Wi-Fi jest tu duży problem, tylko w jednym miejscu do tej pory był Internet.
Pojechaliśmy w stronę plaży i znaleźliśmy nocleg w jednym z ośrodków. 500 met za osobę, za całkiem dobre warunki. Czuć rękę ludzi z RPA. Naprawdę im bardziej na południe tym lepsze noclegi. W restauracji zjedliśmy przepyszną barakudę, bardzo popularną tutaj rybę. Oczywiście był jeszcze długi spacer. Plaża nie przypadła nam do gustu ponieważ było bardzo dużo ostrych skał. Wokół wysokie wydmy i silny wiatr. Pomimo wielkich fal i wichury wciąż jest ciepło i można tak chodzić i siedzieć do zachodu słońca obserwując dziesiątki prześmiesznych krabów. Wieczorem długie Polaków rozmowy pod rozgwieżdżonym niebem... Królowa Mango i Mangomen...