Komary doprowadzały nas do szewskiej pasji. Wyjście w nocy z namiotu do toalety kończyło się namierzaniem i lapaniem komarów w namiocie. Nie ma sposobu, aby nie dać się pogryzc tym bestiom. Na noc i tak odpalamy spiralę koło namiotu, ale chyba niewiele ona daje. Pryskamy na siebie środki przeciw komarom, ale prawda jest taka, że jak jesteśmy w miejscu gdzie jest ich dużo, to jest duży problem aby ustrzec się przed nimi. Spakowaliśmy się i ruszyliśmy w stronę granicy. Niestety zaczęła się ulewa i w strugach deszczu dojechaliśmy na przejście. Przed nami była duża kolejka, ale powoli posuwala się do przodu. Na samym przejściu bałagan jak cholera, nie ma parkingu na którym można by zaparkować auto. Ulewa jest wielka, wszystko i wszyscy wokół przemoczeni. Adrian poszedł z jakimś gościem załatwić temat paszportów, a ja zostałam w aucie. Oczywiście przy okienku panowie nie chcieli uznać mojej wizy, tzn. braku jej w paszporcie. Kilka osób oglądało karteczkę z informacją od starego o popsutej drukarce na poprzednim przejściu. Wreszcie wbili mi pieczątkę i Adrianowi też. Oczywiście na koniec powiedzieli, że następnym razem jej nie uznają i że mamy zwrócić na to uwagę. A co my mieliśmy ostatnio do gadania na granicy? Wielkie nic, bo stary rozdawał wszystkie karty. W RPA dostaliśmy bez gadania i za darmo wizę na 30 dni, bo poprzednia już nam się skończyła. Tutaj na granicy jest spokój i wieksza przewidywalność ruchów urzędników. Wszystko skończyło się dobrze, więc ruszamy dalej. Niestety cały czas leje, zapowiada się długi dzień. W Komatipoort spotkaliśmy Panią z super kampu w Marrungulo. Kupiła od nas metikale, bo nie zamieniliśmy ich na granicy, bo wszyscy pochowali się przed deszczem. My zjedliśmy coś i zaczęliśmy szukać noclegu. W samym mieście nie udało nam się nic znaleźć, więc pojechaliśmy do Marlothi. Ciekawe miejsce przy granicy z parkiem Krugera, dosłownie wzdłuż ogrodzenia. Enklawa do bialasów z domami do wynajęcia, w samym buszu. Super miejsce na dłuższy pobyt. Znaleźliśmy wreszcie kamping, niestety aż za 500 randow. Cena z kosmosu, pole puste ale pani nie chciała dać nam obniżki. Z namiotu widzimy rzekę, a w niej hipopotamy i obok krokodyla. Można pić kawę i patrzeć na przyrodę. Tyle dobrego. Na szczęście namiot mamy na górce i ogrodzone pole więc mamy nadzieję że noc będzie spokojna, a dzikie zwierzęta nie będą szukały przygód. Deszcz na chwilę przestawał padać aby znów zacząć lać. Zrobiło się zimno, ja mialam na sobie chyba wszystkie ciepłe ciuchy. Resztę wieczoru spędzamy w namiocie słuchając fascynujących dźwięków dzikiej przyrody z parku. Jutro będziemy po drugiej stronie.... Przebieram nogami i nie mogę się doczekać!