Mołdawia i jej stolica Kiszyniów powitały nas słońcem. Nowy terminal robi wrażenie. Wszystko jest nowe, czyste, ładne. Kontrola graniczna przyjmuje we wszystkich okienkach. Przylecieliśmy tu dopiero co otwartą trasą z Berlina, tanimi liniami Wizzair. Nie jest to jeszcze popularny kierunek i chyba byliśmy jedynymi turystami w samolocie, bo wokoło nas byli Rosjanie i Mołdawianie którzy wracali z Berlina. Po wylądowaniu ludzie klaskali jak szaleni dziękując w ten sposób pilotowi za rejs ( dawno tego nie widzieliśmy).
Do centrum dojechaliśmy marszrutka ( busikiem) za 60 groszy! To rekord taniochy w transferze z terminala do miasta! Tak tanio jeszcze nigdzie nie było.
Z dworca doczłapalismy się do hotelu. Na miejscu okazało się, że pomimo rezerwacji nie ma dla nas pokoju... Słów brak, Europa ale jakby Azja się zrobiła. Pan zaproponował nam inny hotel, niestety nie tak blisko centrum. Trochę jesteśmy źli, ale nie mamy wyboru. Pan z recepcji zorganizował nam transport w nowe miejsce. Na miejscu okazało się, że hotel jest całkiem znośny, dalej od centrum ale z całkiem dobrym dojazdem. Hotel ma niby trzy gwiazdki, ale jak na predystynującego do gwiazdek to pozostawia wiele do życzenia... Taki folklor. Zapowiada się ciekawie. Pierwszy dzień, a tu już przygody.
Ruszyliśmy do centrum na obiad. Pojechaliśmy trolejbusem który jest bardzo popularnym środkiem transportu. W trolejbusie jest konduktor w bordowym fartuszku który sprzedaje bilety. Przejazd do centrum kosztuje 2 leje tj. 40 groszy za osobę.
W centrum stolicy widzimy głównie poniszczone ulice i chodniki, tzn. brak chodników, zniszczone domy, każda boczna ulica bardziej przypomina wieś niż miasto, a tym bardziej stolicę. Co jakiś czas widzimy postkomunistyczne megalomańskie pomniki. Mnóstwo starych samochodów, co jakiś czas widzimy drogą limuzynę, po której wciąż prawdopodobnie gdzieś płacze jakiś Niemiec?
Najstraszniejsze są mijane wieżowce, typowe budynki postkomunistyczne z rurami od piecyków wychodzącymi ze ścian i okien. Wszystko wokół jest szare, smutne, brudne.. naprawdę niewiele brakowało a Polska mogłaby dziś wyglądać tak samo. Na szczęście nie byliśmy Radziecką republiką, na szczęście jesteśmy w Unii, jesteśmy 100 lat do przodu. Cieszę się że mieszkam w Polsce, ale bardzo mi żal ludzi tutaj którzy przecież też zasługują na lepsze życie, przecież mieszkają w Europie...Około 700 tys mieszkańców mieszka w stolicy Kiszyniowie, a sama Mołdawia liczy 3,6 mln mieszkańców i ma powierzchnię około 44 000 km 2.
Nie ma tu zbyt wiele do zwiedzania, nie ma starego miasta, jest główny plac defilad z łukiem, budynkiem rządu, Parkiem, Soborem. Chodzimy i cieszymy się z wiosny, patrzymy na ludzi i tę jakąś taką beznadzieje wokół. Polska przechodziła przez okres transformacji, handlowano wszystkim wszędzie, większość ludzi nosiła dresy, pseudo skóry, ciuchy z cekinami, brokatem... Tak teraz jest tutaj, ale to nie jest czas transformacji, tu czas zatrzymał się... ludzie są bardzo skromnie ubrani. Królują podróbki wszystkiego i na każdym kroku... Dla nas to już folklor, dla nich otaczajaca rzeczywistość.
Za to na każdym kroku można wypić pyszną kawę, co kilka metrów można zajść do fryzjera...
Podobne realia widzieliśmy w Gruzji czy w Armenii. Typowy krajobraz w byłej republice radzieckiej.
Idziemy na obiad do La Placinte, to sieciówka z mołdawskim jedzeniem. Ceny są bardzo przyzwoite, a jedzenie smaczne. Wszystko w knajpie zrobionej trochę jak skansen. Za dwa dania z winem zapłaciliśmy niecałe 40 zł.
Pierwsze wrażenia są bardzo pozytywne, życzliwi ludzie, dobre jedzenie i ceny. Wracamy do hotelu. Dziś był długi dzień.