Rano pojechaliśmy trolejbusem na dworzec południowy ( Gara de sud) aby pojechać do Gagauzji która ma znaczną autonomię w Mołdawii. Zamieszkują ja Gagauzi, ludność pochodzenia tureckiego. Wg konstytucji Gagauzji jeśli Mołdawia ogłosi zjednoczenie z Rumunią to Gagauzja będzie niepodległa... Mają swój hymn, rząd, flagę. Dojechaliśmy marszrutką ( czyli busikiem) do stolicy Comrat. Czas zatrzymał tu się również. Nie ma tu nic specjalnego do zwiedzania - cerkiew, uniwersytet (sponsorowany przez Turków), muzeum... Senne, bardzo prowincjonalne miasteczko nie odwiedzane zbytnio przez turystów. Wszyscy poznani przez nas ludzie byli mili, zainteresowani nami... W mieście stoi pomnik Lenina, pomnik pamięci ku czci poległych w wojnie w Afganistanie w latach 80. Chłopcy których imiona i nazwiska tam widniały mieli po 18, 19 lat... Zginęli w wojnie nie za swój kraj, zanim zaczęli być dorośli...
Miasteczko jest mocno prowincjonalne, czas płynie wolno, nierówne drogi, brak chodników, małe sklepy, skromni ludzie, miasteczko wymieszane z wioską, a przecież to stolica... Trochę nie wyobrażam sobie wymarzonej przez Gagauzow niepodległości i samowystarczalnosci...
W sklepie kupiliśmy kiszone zielone pomidory. Rewelacja. Kolejna kiszonka którą mam zamiar zrobić osobiście tego lata. Pomidor, a smakuje jak ogórek. Tutaj kisi się chyba wszystko: kapustę, paprykę, pomidory, jabłka a nawet całe arbuzy. No a my zajadamy się... Od babci na rynku kupiliśmy twaróg. Smak naszego dzieciństwa... Prawdziwy ser który pachnie i smakuje jak ser. Nikt głodny w Mołdawii chodził nie będzie...ani spragniony. Więc kupiliśmy takie domowej roboty na rynku od pani, co było w plastikowej butelce. Tanie ale wyborne... I wyszło taniej niż za coca colę... Na ulicy można też wypić kwas chlebowy.Trochę w smaku przypomina coca colę, ale jest o wiele zdrowszy, smaczniejszy i tańszy. Na każdym niemal rogu kupić można placinty - chlebek, placek z nadzieniem z sera, kartofli lub kapusty... Rewelacja! Popularne również są sarmale- gołąbki w liściach z winogron lub kapusty, mamałyga- kaszka lub mąka kukurydziana, mititei- mięso mielone uformowane w wałeczki pieczone na grilu, covrigi- ciasto drożdżowe uformowane w obwarzanek z owocami w środku.... Wszystko jest świeże, pachnące i naprawdę pyszne i tanie.
Późnym popołudniem wróciliśmy do stolicy. Pochodzilismy po rynku. Każdy sprzedaje co tylko może, na kartonie, stoliku, stoisku... W Polsce też tak było kiedyś, pamiętamy te czasy dobrze.
Kupiliśmy m.in. suszone śliwki ( prawdziwe Węgierki a nie jakieś z Ameryki dosładzane cukrem), kiszone czerwone pomidory i pyszny ser.. Żyć nie umierać. Byle nie paść z przejedzenia.
Papierosy, transport, alkohol są tu bardzo tanie. I widać że panowie lubią wypić. Podczas jazdy marszrutką na postoju nasz towarzysz podróży wyskoczył na kielicha (stakan) do baru... W sklepach są automaty z winem- przychodzisz ze swoją butelką i tankujesz... Oczywiście za grosze. Chyba też przez to ludzie są bardzo wyniszczeni, w naszym wieku, a wyglądają na wiele starszych.
Bardzo cieszymy się że znamy trochę rosyjski i umiemy czytać cyrylice. Starsi ludzie używają rosyjskiego języka i nie mówią po angielsku, młodzi nie mówią raczej po rosyjsku, ale mówią po angielsku... Czasami rozmawiamy w trzech językach aby się dogadać. Wszyscy są serdeczni i chętni do pomocy.
Info dnia:
10 lei - około 2 zł ( czyli dzielimy na 5)
Kawa na ulicy-8-10 lei
Wino na rynku 12 lei za litr
Bilet na trolejbus 2 lei
Kwas -2,5 lei szklanka
Placiny ( placek) 8-10 lei
Benzyna 17 lei
Ropa 15 lei