Tak zagmatwanej podróży jeszcze nigdy nie mieliśmy. Wpierw z Mediolanu do Paryża, a następnie z Paryża do Limy - te przeloty przebiegły bez problemów. Jedyne co nam się nie podobało to obsługa która nie była za bardzo zainteresowana pasażerami, w dodatku serwis był bardzo oszczędny. Pierwszy raz spotkaliśmy się z tym na takiej długiej trasie. Ludzie nie słuchali się obsługi, sami sobie nalewali napoje i chodzili po samolocie. Masakra i brak jakiejkolwiek dyscypliny. W Limie mieliśmy kolejna przesiadkę, tym razem do Santiago. Niestety skasowali nasz lot i niewiele brakowało żeby w piątek nie polecieć dalej. Poprosiliśmy grzecznie i z całej grupy akimś cudem znaleźli nam lot o 23 godzinie. Mieliśmy nieco stresa bo w sobotę o 6 rano mieliśmy kolejny ( na szczęście ostatni w tą stronę) samolot do Punta Arenas. W ramach przeprosin dostaliśmy od linii lotniczej kolację. Szkoda tylko że byliśmy masakrycznie zmęczeni, tym bardziej że doszła różnica czasu -6 godzin w Peru. W czasie oczekiwania na samolot baliśmy się że prześpimy nasz samolot... Udało nam się nie zaspać i o 4 rano byliśmy już w Santiago, przesiadka do kolejnego samolotu i już ruszyliśmy na południe. Tyle przesiadek w jednej podróży to jeszcze nie mieliśmy. Bagaż też doleciał cały i z nami, więc drogę uważamy za szczęśliwie przebytą. Tylko Przytulasek wyglądał na wypoczętego - w końcu zaczęliśmy urlop...
Ps.
Przy wjeździe do Chile restrykcyjnie sprawdza się co podróżujący próbują wwieźć do kraju. Nie można przywieźć świeżych owoców, roślin ani produktów pochodzenia zwierzęcego. Chilijczycy bardzo chronią swoje środowisko. My w deklaracji podaliśmy co wwozimy, ale nie było z tym problemu ponieważ były to tzw. produkty suche. Nie ma się im co dziwić, Chile w porównaniu do swoich sąsiadów to bardzo rozwinięty kraj.