Kolejna noc i poranek w deszczu. Dziś jedziemy na północ, więc może uciekniemy od tego deszczu. Pojechaliśmy autobusem do Tizimin. Tam przesiedliśmy się na kolejny autobus do Rio Lagartos. Okolica zrobiła się mocno prowincjonalna, autobusy są dużo gorsze, dworce mniejsze. Całą drogę padało. Dopiero w samym Rio Lagartos przejaśniło się na kilka godzin. Sama miejscowość jest bardzo urocza, to mała wioska rybacka nad rzeką, która wpada do zatoki meksykańskiej. Ma urok, potencjał, ale sprawia wrażenie jakby była zapomniana przez wszystkich.
Na miejscu wzięliśmy łódkę, aby popłynąć do tutejszego rezerwatu w który znajdują się lasy namorzynowe, mokradła. Żyje tu wiele gatunków ptaków, miedzy innymi pelikany, flamingi, spotkać można też krokodyle. Pogoda nie była idealna na taki wyjazd, ale uznaliśmy że skoro nie pada, to płyniemy. Nie było słońca więc zdjęcia są słabe, niestety.
Turystów prawie nie było, widzieliśmy raptem kilka łódek. Rejs trwał ponad dwie godziny. Nasze serca skradły pelikany. To sympatyczne ptaki, trochę ciekawskie, takie trochę leniuchy, co czekają aż jakiś rybak rzuci im rybkę, odważne - bo siadają na łodziach i nie boją się ludzi. Pelikanów jest tu cała masa, występują też białe pelikany. Co jakiś czas zatrzymujemy się i obserwujemy inne gatunki ptaków - kormorany, czarne orły, czaple...
Po dobrej godzinie dopłynęliśmy do miejsca gdzie żyją flamingi. Nie była to bardzo duża kolonia, ale i tak było na co popatrzeć. Kolejne piękne ptaki które zobaczyliśmy. Wydaje nam się, że były bardziej różowe niż ptaki, które widzieliśmy w Boliwii, a może to wynik braku słońca...
Kolejne miejsce nad którym się zatrzymujemy to Las Coloradas - tutaj wydobywa sięR sól od czasów Majów. Woda tutaj jest różowa (jak świeci słońce...) Żyją w niej drobne skorupiaki i czerwony plankton który nadaje wodzie różowy kolor i jest pożywieniem dla flamingów.
Po drodze nie widzieliśmy krokodyli, nie było słońca, więc nie wychodziły na powierzchnię. Tak to już jest z dziką przyrodą, żyje w swoim rytmie i nie ogląda sie na turystów (i dobrze). Widzieliśmy za to na brzegu rodzinkę uroczych szopów praczy...
Wiatr wysmagał nas okrutnie, nie było słońca, ale i tak jesteśmy bardzo zadowoleni. Za prawie 2,5 godzinną wycieczkę zapłaciliśmy 800 pesos. Na łódce byliśmy sami, a Kapitan bardzo się starał.
Po powrocie znowu zaczeło pokapywać... pochodziliśmy po uroczym miasteczku, trochę zapomnianym, sennym. Kompletnie nie ma tu turystów którzy nocują, większość raczej wpada z zorganizowanymi wycieczkami, widać że baza pod turystów jest, ale prawie wszystko wokół jest pozamykane.
Dziś śpimy w Posada Perico Marinero, w pokoju z balkonem wychodzącym na rzekę, miejscówka jest super, polecamy.