Po zarwanej nocy w samolocie wcześnie rano wylądowaliśmy w Muskacie. Na lotnisku bez problemu i bardzo sprawnie załatwiliśmy wizy na 30 dni (21 riali tj. około 210 zł za osobę). Też na lotnisku, w wypożyczalni odebraliśmy auto. Pierwsze wrażenie w Omanie mamy takie, jakbyśmy przyjechali z komuny do kolorowego RFN-u. Szerokie ulice, dobre samochody, zielona trawa, aleje palmowe, piękne zabudowania i mega czysto... Jesteśmy naprawdę oczarowani. Do tego ciepło i niebieskie niebo, bez smogu.
W hotelu trochę się ogarnęliśmy i pojechaliśmy pozwiedzać tzw. centrum. Dzielnica nadmorska, bazar, pałac i wiele innych zakamarków. Spotkaliśmy też przemiłych polaków i pogadaliśmy o planach na dalszą podróż. Zawsze fajnie pogadać z rodakami.
Ja wreszcie nie muszę nosić chusty. Spódnica do kolan była do przyjęcia w centrum, ale poza nim już nie koniecznie. Czekaja mnie kolejne tygodnie w długich spodniach.
Część pieniędzy wymieniliśmy na lotnisku, część na mieście. 1 rial to około 10 PLN i tak sobie przyjmiemy żeby było łatwo. Popadamy ze skrajności w skrajność - w Iranie mieliśmy miliony, tutaj ledwie kilka banknotów po wymianie 100 euro.
Jemy obiad w pakistańskiej knajpie, wreszcie jest wybór dań bez mięsa. Zostajemy zaproszeni do „Family room” - pomieszczenia, w którym jako kobieta zostaję odizolowana od innych, obcych mężczyzn... Mi nie przeszkadza, że obok mnie będzie jadł inny facet, niestety panom przeszkadza kobieta w tym samym pomieszczeniu...
Jedziemy jeszcze do carrefoura zrobić zakupy (mimo piątku otwartego), coś do jedzenia, gaz, krzesła i stół na kamping i miskę (to nasza podstawa która ułatwia życie na kampie, a nie zmieściła się do plecaka w Polsce). Koło 17 godziny jest już kompletnie ciemno. Wracamy do hotelu aby odpocząć po nieprzespanej nocy i lataniu po niebie i po mieście.