Spałam tak mocno, że jak się obudziłam, to miałam wrażenie, że wypadłam z ciemnej dziury. Adrian niewyspany, twierdzi że coś go gryzło w nocy, nie komary, tylko coś mniejszego. Ja pewnie spałam tak mocno, że nic nie czułam, albo od przebywania z czterema chłopakami stałam się… gruboskórna.
Domek w którym spaliśmy, jest kryty strzechą, bez szyb, tylko małe otwory okienne, murowany – bardzo przyzwoity. Umyliśmy się rano w misce, polewając się wodą z kanisterka. Uświadomiło mi to, jak niewiele wody potrzeba aby się umyć i jak dużo wody marnujemy w Europie.
Mieliśmy być na śniadaniu o 9.30, ale zaspaliśmy, cała piątka. Wreszcie spóźnieni zasiadamy do stołu i rozmawiamy z Pastorem.
W roku 1998 w okolicy była epidemia AIDS i ludzie umierali masowo. Pastor zaczął przyjmować sieroty, które zostawały po śmierci rodziców. W rezultacie przyjął 156 dzieci, którymi się opiekuje wraz z żoną. Wszyscy śpią w trzech domach na zboczu góry w bardzo skromnych warunkach, po kilkoro dzieci w jednym łóżku, bez pościeli, dwa domy są z klepiskiem, bez okien.
Jesteśmy pod wielkim wrażeniem tego miejsca i osoby Pastora. 156 dzieci to 156 problemów w każdej godzinie. Pastor nie ma dofinansowania od rządu, próbuje zarabiać pieniądze na polu namiotowym, które prowadzi. Prywatne osoby ze świata zaadoptowały na odległość 34 dzieciaki i płacą na nie 30$ miesięcznie. (i niech się o tym dowiedzą białasy z pociągu do Nairobi, co chciały pomóc Afryce jednym batonikiem rzuconym z pociągu, proszę bardzo! Do roboty!). Część dzieci ma AIDS w spadku po rodzicach.
Nasi koledzy przywieźli ze sobą w prezencie zeszyty, ołówki, piłki. Przeprowadzili z Pastorem wywiad, aby zrobić z tego pożytek w kraju.
Pastor oprowadził nas po całej posiadłości. Są to dwa wzgórza, na jednym jest camping, główne źródło dochodu dla sierocińca, na drugim domy i pola uprawne. Z jednej strony jesteśmy przytłoczeni tą biedą, z drugiej strony budujące jest to, że ktoś robi tyle dobrej roboty, walczy o edukację dzieci, ich godne dzieciństwo.
Byliśmy w domu Pastora, poznaliśmy jego żonę i rodzone dzieci oraz cześć dzieci z sierocińca. Widzieliśmy gdzie śpią, gdzie jedzą, gdzie spędzają wolny czas. To niewyobrażalne dla zwykłego człowieka. To smutne i okrutne. A może trzeba widzieć właśnie tylko te dobre strony, to piękne, szlachetne, niespotykane, że ktoś poświęca życie swoje i swojej rodziny dla dobra innych… To dobry człowiek! I niech tak zostanie.
Zjedliśmy jeszcze obiad i ruszyliśmy w dalszą drogę. Pastor podał nam skrócik, który może był krótszy pod względem ilości km, ale nie komfortu jazdy. W zamian za to widzimy piękną Ugandę, górzystą, bananową, trochę słoneczną, z czerwonymi drogami, z wsiami, w których dzieci uśmiechają się i machają do nas z radością, a my etatowo odmachujemy i też uśmiechamy się. Długo i wolno jedziemy, ale klimaty w aucie bardzo sympatyczne. Po drodze robimy jeszcze zakupy. Po drodze pompujemy koła, kupujemy coca colę i jedziemy w dzicz, do Parku narodowego.
Jak to ostatnio mamy w standardzie, dojeżdżamy na camping po zmroku, późno wieczorem. Pole namiotowe jest niesamowite, na sawannie, pośrodku parku. Znajduje się tu toaleta i prysznic z zimną wodą. Jest bardzo sympatycznie. Rozstawiamy namioty pracując w podzespołach. Piotr gotuje obiad. I znowu śmiechy, kawały, opowieści różnej treści i siedzimy długo, długo bardzo.
Piotrek po raz pierwszy zaproponował nam wspólny pobyt na dłużej niż planowaliśmy wcześniej. Powiedział, że po 11 godzinach w aucie już nic go nie zaskoczy i ile chcemy możemy z nimi podróżować. Jesteśmy mile zaskoczeni, ale też trochę nam głupio, bo nie chcemy psuć planów chłopakom, a wiadomo, że w 5 osób podróżuje się inaczej niż w 3, to miał być ich wyjazd, a tu adopcja… Nie ukrywam, że jednocześnie bardzo mnie to ucieszyło, naprawdę jest mi dobrze w tym towarzystwie i uważam, że się dogadujemy, czujemy podobne klimaty. Jestem szczęśliwa, że tak to się wszystko ułożyło. Gdybym miała wybrać spośród swoich znajomych takich kompanów podróży, to pewnie miałabym duży problem. Decydujemy się z Adrianem, ale wymuszam na chłopakach obietnicę, że odwiedzą nas w Szczecinie. Zobaczymy, czy dotrzymają słowa…
Rano trzeba wstać na safari, więc… ja wymiękam i idę spać, panowie jeszcze nie mają dosyć tej nocy. Trzeba uczcić adopcję w Afryce…