Geoblog.pl    przedsiebie    Podróże    Kenia, Uganda, Ruanda 2007    Wielka Piątka
Zwiń mapę
2007
30
sie

Wielka Piątka

 
Uganda
Uganda, Murchison Falls National Park
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 8439 km
 
Pobuda rano o 6, nie udaje nam się zrobić zdjęć wschodu słońca, bo jest duże zachmurzenie. W pełni zwarci i gotowi ruszamy wielką piątką na poszukiwanie wielkiej piątki tj. słonia, lamparta, lwa, nosorożca i bawoła.
Nie jemy śniadania, nie kąpiemy się, nie ma czasu na zbędne ceregiele, bo sawanna czeka.
Jestem w miarę wyspana, pomimo nocy w namiocie tylko w poszewce (bez materaca, to trąci jogą). W nocy dziwne odgłosy pobudzały wyobraźnię i nie pozwalały zatopić się spokojnie we śnie.
Mam chyba szczęście do ludzi i zawsze jak myślę pozytywnie, pomimo trudnej sytuacji, to wszystko jakoś się układa, nie: nie jakoś, ale dobrze. Wczoraj około 12 nogi nam się trochę ugięły, bo okazało się ,że nie mamy noclegu, mały problem z powrotem… A dziś mamy wesołą ekipę, namiot, safari i będzie jeszcze podwózka…
Safari jest udane, jeździmy po parku i robimy fotki, to takie trochę tropienie, polowanie, chodzi o to, by gonić zajączka a nie o to, by go złapać. Udało nam się zobaczyć wiele egzotycznych zwierząt: małpy, słonie, gazele (jak to je nazywaliśmy – sarenki, jelonki, bo ich afrykańskich nazw nie znamy), żyrafy.
Te wrażenia są nie do opisania, piękno przyrody, które po prostu zachwyca. Myślałam sobie, że Pan Bóg miał dobry humor, kiedy tworzył świat. Zło ciągnie się za człowiekiem, który niszczy wszystko, co pojawia się w jego zasięgu. Zwierzęta majestatycznie przechadzają się po sawannie, jest 6 rano i jeszcze „chłodno” tzn. nie ma upału, więc istnieje większa szansa na spotkanie ich. Około południa będą bowiem chronić się przed słońcem. Mogłabym godzinami podziwiać życie na sawannie, zatracić się w tym zachwycie dla świata, który jest niezmieniony od setek lat. Widzę przed sobą, we wschodzącym słońcu równinę po horyzont, setki kilometrów, na których żyją wolne zwierzęta. Ten widok musi zmusić do zastanowienia nawet największego twardziela i ignoranta, bo jest to prawdziwe piękno, jeden z ideałów świata, i tu można go doświadczyć.
Paweł siedział na dachu przywiązany liną i robił zdjęcia, albo kręcił filmik. Było strasznie dużo śmiechu. Pierwsze, drugie, dziewiąte lody zostały przełamane i muszę przyznać, że dobrze się czuję w tym towarzystwie.
Zrobiliśmy sobie małą przerwę na śniadanie. Ależ one smakowały w tak miłych okolicznościach przyrody i w ogóle…
Po powrocie z safari chwila prawdy, czyli czy pomimo szczerych chęci chłopaków co do podwiezienia, zmieścimy się w land roverze razem z naszymi plecakami? Składamy namioty, cały dobytek i opracowujemy plan zapakowania auta. Mamy podobny plan wycieczki do planu chłopaków, więc zamiast wracać do Kampali, a potem jechać na północ – jedziemy od razu z nimi na północ, decydując się na gorszą drogę (z tego miejsca nie ma bezpośredniego połączenia na północ, trzeba jechać do stolicy i tam łapać autobus w drugim kierunku, nadrabiając szmat drogi i tracąc ok. 2 dni). Jedziemy do Fort Portal, do Pastora, który prowadzi sierociniec i którego Paweł znalazł przez Internet. Mamy do przejechania 250 km i jak się później okazało, przejechaliśmy je w 11 godzin, ale o tym po kolei…
Po godzinie złapaliśmy tzw. gumę. Panowie szybko poradzili sobie z wymianą opony, ale już z lekką dozą nieśmiałości jechaliśmy dalej do najbliższej miejscowości. Mijamy dziesiątki wiosek, ludzi którzy krzątają się przy swoich domach ulepionych z gliny… dzieci chętnie do nas machają, pozdrawiają. Ktoś z nas na etacie odmachuje na wszystkie pozdrowienia, bo przecież w życiu najgorsza jest IGNORANCJA. Czy mamy ochotę, czy nie – uśmiechamy się, machamy i tak wymienia się pozytywna energia między nami i nimi w tym naszym kosmosie w Ugandzie. Nie będziemy białymi sztywniakami w Afryce.
Dojeżdżamy wreszcie do większej miejscowości, na stacji benzynowej okazuje się, że uszkodziliśmy również oponę. Dzielimy się na dwie grupy - Piotr i Paweł jadą szukać innej opony. Ja, Adrian i Filip idziemy do baru naprzeciwko, aby zrobić kanapki. Pani jest tak miła, że daje nam czyste talerze, abyśmy się na nich rozgościli. My zamawiamy tradycyjnie już coca colę (zimna, słodka, gazowana- chyba mi już nieźle odbiło, jestem innym człowiekiem? Przecież w domu tego nie piję…). Zrobiliśmy kanapki, przez ulicę zanoszę chłopakom jedzenie, dogryzamy jeszcze ananasem, który sprytnie kroi i dzieli Paweł, specjalista od podziału tego owocu. Jak to ostatnio bywało, znowu jesteśmy jedynymi białymi w tej miejscowości, ale nie wzbudzamy zbyt dużej sensacji. Chyba należy się już do tej odmienności przyzwyczaić.
Wreszcie po ponad godzinie ruszamy dalej. Droga wlecze się niemiłosiernie, na pewno dojedziemy dopiero po zmroku. Jeśli się okaże, że Piotr jest za bardzo zmęczony będziemy szukać noclegu po drodze. Na zachodzie podziwiamy zachód słońca, na wschodzie widać błyskawice, to burza próbuje nas dogonić. Mijamy kolejne wioski. Uganda jest bardzo górzysta i teraz to odczuwamy, kiedy auto powoli wspina się na kolejne wzniesienie. Drogi są czerwone, dziurawe, czasami z błotem po kolana. Autem telepie tak, że nie ma mowy o przyśnięciu, czy pisaniu pamiętnika, a więc rozmawiamy. Pomijam fakt głupawek, które przeżywamy co jakiś czas, przeplatanych durnymi kawałami, bo prowadzimy również mądre dyskusje jak na inteligencję polską przystało np.: dlaczego wybuchła wojna w Jugosławii, rozliczenia międzynarodowe poczty na świecie, czy wojna w Iraku ma sens, zależności mikro- i makroekonomiczne w różnych krajach…
Pogoda się poprawiła, na drogach uspokoił się ruch, niebo rozchmurzyło się pokazując rozgwieżdżone niebo i pełnię księżyca. Nagle zrobiło się bardzo jasno, to światło księżyca, niezgwałcone przez latarnie, czy inne światła cywilizacji rozświetlało naszą drogę. Szukaliśmy na niebie Krzyża Południa, ale wyszły luki z geografii i nie udało nam się go zlokalizować. Gdyby był tu mój Mistrz - Paweł K. to by nam pokazał, a tak… pozostało tylko wymyślanie i typowanie – matołki jesteśmy.
Wreszcie, w środku nocy niemal, dojechaliśmy do Fort Portal. Przechwyciliśmy Pastora na stacji benzynowej i w sześć osób w aucie, w pozycji bardzo zaawansowanej jogi przebijamy się przez kolejne wioski. Jest ciasno, nawet bardzo, ale otuchy dodaje myśl, że zaraz pójdziemy spać.
Pastor namawia nas, abyśmy poszli spać do domków, a nie do namiotów. Jesteśmy tak zmęczeni, że się na to decydujemy. Jest chłodno, wilgotno, środek nocy, a tam ciepłe łóżka i kocyk. Długi dzień dziś za nami…
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (13)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (2)
DODAJ KOMENTARZ
magda
magda - 2010-02-03 23:47
Aniu, wzruszyłam się Twoją relacją z podróży po Afryce. Pięknie piszesz, znaacznie lepiej od naszych polskich etatatowych podróżników w rodzaju Martyny Wojciechowskiej. Twoja realcja dostarczyła mi więcej wzruszeń od całej jej książki o Etiopii. Wydaje mi się, że powinnaś opublikować swoje wspomnienia z podróży. Odznaczasz się wrażliwością i talentem. Twoja opowieść nasycona jest emocjami i daleka od komeryjnych reportaży w rodzaju travel chanel.
 
przedsiebie
przedsiebie - 2010-02-24 17:36
Bardzo dziękuję za miłe słowa Magdo:) pozwala mi to wierzyć mocniej, że kiedyś uda mi sie napisać i wydać książkę (i ktoś to kupi i przeczyta:). Serdecznie pozdrawiam.
 
 
przedsiebie

Ania i Adrian
zwiedzili 39% świata (78 państw)
Zasoby: 636 wpisów636 1292 komentarze1292 4444 zdjęcia4444 14 plików multimedialnych14
 
Nasze podróżewięcej
02.11.2019 - 15.12.2019
 
 
11.12.2018 - 30.01.2019
 
 
31.10.2017 - 15.12.2017