Zle spalismy w nocy, dopadla nas wysokosc. Ciagle budzenie i straszny bol glowy. Najlepiej bylo lezec w bezruchu i nie ruszac glowa. Adrian walczyl z bolem i ja, cala noc...
Jak to Adrian okreslil, przerywany sen ma swoje dobre strony, bo staje sie wielowatkowy, jeden watek sie konczy po przebudzeniu i zaczyna nowy...
Adrian otrzymuje dzis medal z kartofla za zakup nowych spiworow (jeszcze w Polsce). W nocy temperatura byla niewiele ponad 0 st a nam bylo cieplo:) (spiwory sa puchowe i maja listwe przy zamku - oto caly sekret cieplosci). W piecu nie chcialo sie rozpalic, wiec po kolacji od razu w spiworki i padlismy.
Tak wiec pobuda o 7 rano, sniadanie u gospodyni pyszne - zupa mleczna, jajecznica, salatka owocowa i my...na 4 tys m npm.
Po sniadaniu poszlismy nad jezioro, na sam dol, do tafli. W dol bylo latwo, ok. pol godziny, ale pod gore ponad godzina i pluca wyplute na buty... Na szczescie nie boli nas juz glowa - pyralgina dziala, ale mnie mecza troche nudnosci. Oj goralka to ja juz nie bede...chyba...
Nagroda za tak wczesna pobudke byly piekne widoki wokol jeziora, widzielismy dwa osniezone wulkany, ktore godzine pozniej schowaly sie w chmurach.
Jezioro piekne, podobne do naszego Morskiego Oka, otoczone wysokimi szczytami. Niesamowite bylo to, ze szlak ktorym szlismy nie byl wykuty w skale, ale jakby wyryty w jakiejs masie wulkanicznej, popiele czy nie wiem czym jeszcze. Pod nogami jakby popiol, utrudnial znacznie maszerowanie. polezelismy nad jeziorem i znowu przed siebie, pod gore... widoki piekne, ale zaczelo sie chmurzyc i zaraz robi sie zimno. Z ta pogoda tutaj jest dziwnie, jest slonce - jest cieplo, zachodzi - zimnica okrutna. Ciagle wiec sie ubieramy i rozbieramy, czapka na glowe i z glowy, kurtka na siebie, do plecaka i tak ciagle, w kolo...
Autobus ktorym wracalismy do Latacungii prowadzony byl przez wariata! Czulam sie jak bohater taniej gierki komputerowej, tylko ze my mamy tutaj tylko jedno zycie! musze uzyc pewnego slowa: kierowca tak zapierdalal po serpentynach, ze musialam zamknac oczy ( a juz niejedno widzielismy w Afryce matatu, czy w Azji tuk-tuki). Tak wiec bylo wyprzedzanie na zakrecie, pod prad, a droga waska, po lewej przepascie, co chwile lepsza, bo glebsza. Nagle w pewnej miejscowosci przystanek i stoimy pol godziny, czekamy na komplet? Tylko spokoj nas uratuje...
Zaczal padac deszcz, lac, sypie grad, zrobilo sie szaro i buro. Kobiety w swoich strojach jak kwiaty ozywiaja to smetne otoczenie. Rozowe, fioletowe, pomaranczowe, jaskrawo-zielone chusty i spodnice dodaja im nieopisanego uroku. Moze te kolory pozwalaja rozweselic ta szara rzeczywistosc? Rano w gorach widzielismy dziewczyny co szly pasc owce, byly kolorowo ubrane i mialy pantofle na obcasach.
Autobus nieogrzewany, za oknem niemal zima, dlonie pochowalismy w rekawy, jedziemy w dol, wiec moze bedzie cieplej (mamy taka nadzieje).
Za przejazd placimy 4$ (wczoraj jednak na pewno nas oszukano), obiad i przesiadka do kolejnego autobusu. Jedziemy do Baño ( po polsku lazienka) do kurortu pod wulkanem z cieplymi wodami. Chcemy chwiele poleniuchowac.