Bywają różne marzenia, ulotne, trzymające przy życiu, wielkie i małe. Szczęście, kiedy marzenia potrafią się spełnić…I to właśnie będzie opowieść o marzeniu, marzeniu o podróży, odkrywaniu i wolności…
Wstaliśmy rano o 4.20, tak naprawdę to środek nocy. Kot Joda patrzył na nas jak na wariatów z Marsa i chyba jeszcze nie wiedział, jak długie rozstanie go czeka. Szybkie zbieranie, przeglądanie mieszkania, za chwilę już Szymon punktualny do granic możliwości…
Droga przez Niemcy upływa bardzo komfortowo, autostrada to przydatny wynalazek, który znacząco ułatwia życie…Chłopcy plotkują z przodu a ja przysypiam na tylnym siedzeniu.
Dojechaliśmy do dworca Spandau w Berlinie. O 7.52 ruszyliśmy ICE w stronę Frankfurtu. Komfort nie z tej ziemi, pomimo, że jechaliśmy 2 klasą. Powoli udziela nam się stan euforyczny, pragnienie przygody i wolności. Już sama droga bawi nas bardzo. Pociąg pokonuje 570 km w 4 h, co daje średnią jazdy jakieś 200km/h, ale momentami widać na liczniku na korytarzu, że jedziemy 250 km/h. Czytamy polskie gazety, jemy, pijemy, śpimy i znowu marzymy- co się wydarzy, co nas spotka…