Geoblog.pl    przedsiebie    Podróże    Kambodża, Laos, Tajlandia 2006    Transport wciąż zaskakuje
Zwiń mapę
2006
23
cze

Transport wciąż zaskakuje

 
Laos
Laos, Si Phon Don
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 10478 km
 
Pobuda masakrycznie rano: o 6.45, bo o 7.30 mamy busik do Laosu. Adrian zaczyna mieć problemy z brzuchem, ma rozwolnienie, jest słaby. Ja jeszcze się trzymam.
Busik spóźnił się 30 minut, jesteśmy źli na maxa, bo nie wyspaliśmy się, leje deszcz.Jak to powiedział Adrian, nie leje, tylko zapierdziela ściana wody. Sprzedając bilety, gościu reklamował się jako najlepsza firma przewozowa, ble, ble ble. Idziemy do knajpy obok hotelu na małe szybkie śniadanie.
Podjechał busik, pakujemy się z dwoma białymi laskami do środka i mamy nadzieję, że jedziemy dalej. Niestety nie jest tak dobrze, zjeżdżamy na rynek, na którym białe przesiadają się do innego busika, ruszamy. Ulga? Chwilowa, zabieramy kolejnych 5 białych spod innego hotelu i znowu na rynek. Czwórka wysiada, mamy nadzieje, że zaraz ruszymy, tak też się dzieje, ale przejeżdżamy 4 metry i zabieramy miejscowych. Może nadeszła pora na dalszą podróż? Ruszamy, przejeżdżamy 4 metry i busik parkuje na parkingu. W ulewnym deszczu kierowca z ekipą pakują chyba pół tony towaru na dach., wory, woreczki, kartony, banany. My już nie mamy siły się wściekać, dochodzi 9 godzina, mogliśmy dłużej pospać…
O 9.20 Ruszamy, ale zatrzymujemy się po chwili, aby zatankować auto, potem kierowca jedzie do domu, aby się przebrać…Nasza cierpliwość została poddana wielkiej próbie, czasami tak trudno poddać się fali… Wreszcie wyjeżdżamy z miasta, nadal leje, jest szaro smutno chłodno, nie będziemy tęsknić za Kratie.
Żegnaj Kambodżo, chwyciłaś nas za serce, jedziemy do Laosu!
Busik oczywiście rozklekotany, ale w lepszym stanie niż ten wczorajszy. Siedzimy na samym końcu, obok Adriana siedzi babcia, która zachowuje się jak chora psychicznie: mlaska, wyrzuca obierki przez okno, śmieje się bez powodu. Na razie jest asfalt na drodze, więc w miarę komfortowo przemieszczamy się do przodu. Po 2 godzinach zatrzymujemy się na stacji, aby zatankować. Myślałam, że wiele mnie już nie zaskoczy w tym kraju, ale kierowca wpakował nam pod siedzenia dwa kanistry z benzyną, chyba się zaczadzimy, albo naćpamy tym zapachem.. Kierowca wybrał skrócik i znowu przed oczami mamy czerwona drogę, bezdroża, wielkie kałuże i znana nam już jazda na wyżymaczce. Trudno jest spać, trudno siedzieć na miejscu, aby się nie wiercić, trudno trzymać równowagę.
Wreszcie dojeżdżamy do Stang Teng. Adrian znowu musi iść do toalety. To jeden z najgorszych kibli w naszym zyciu (nie nazwę tego toaletą). Dziura, bez okna, ze świeca, odpowiedni smrodzik, niedomykajace się drzwi z dech, myślałam że po tym widoku przejdzie Adrianowi rozwolnienie, ale się nie udało. Chyba zaczyna mieć poważny problem z żołądkiem. Po około 30 minutach przechodzimy na nadbrzeże. Łajba którą mamy płynąć, nie budzi naszego zaufania, wręcz powinnam powiedzieć, że nikt przy zdrowych zmysłach nie wsiadłby na jej pokład. Nie wiemy ile będziemy płynąć, ściśnięci jak sardynki (m.in. matka z dzieckiem podłączonym do kroplówki zawieszonej na kiju) i jeszcze pięć motorów pomiędzy nogami. Przepływamy tylko przez rzekę (do Laosu statki nie płyną, bo zbyt niski poziom wody) i przesiadamy się do samochodu osobowego. Razem z nami jedzie dziewczyna z USA i chłopak z Australii.
Niewiarygodne jest to, że kupujesz bilet w dowolne miejsce w kraju, potem przesiadasz się pięć razy, każdy kierowca odlicza sobie kasę i resztę przekazuje kolejnemu i to działa…
Po paru godzinach dojeżdżamy do granicy, która po prostu nas zaszokowała… Budka sklecona z paru desek, obok pasące się kozy, Żołnierz w japonkach z kałasznikowem, w podwiniętych do kolan spodniach, jakby miał wodę w piwnicy i jeszcze na nasze dzień dobry odpowiada -1 dolar.
Beniamin i Amerykanka posłusznie płacą, Adrian odważnie mówi, że nie da i pokazuje w paszporcie wizę i oznajmia, że już zapłacił, biali w szoku… Adrian twardo-nie, Uff udaje się nie płacić, (choć ja bym zapłaciła dla świętego spokoju, nie wiem czy to odwaga czy głupota?), dostajemy paszporty.
Wsiadamy do naszego auta i jedziemy na granicę z Laosem ( przez prawdziwą dzungle). Tu znowu na dzień dobry- 1$. Boimy się, że nas nie wpuszczą, coś Adrian próbuje negocjować, ale wyciąga dolarki i płaci. Strażnicy nawet wydają resztę…
Wsiadamy do auta i jedziemy dalej. Tym razem przez przerażająco zarośniętą dżunglę, nawet nie wiemy gdzie jesteśmy, nie możemy znaleźć tego przejścia, tej drogi na mapie. Poddaj się więc fali, nie myśl że może spotkać cię coś złego, nikt nie wie gdzie jesteśmy, my nie wiemy kto nas wiezie tym prywatnym samochodem na końcu świata, ech wolność!
Dojeżdżamy wreszcie do jakiegoś domu, przystanek, kolejny szlaban(?), kierowca idzie z kimś pogadać, wszystko w tempie żółwia. Po 30 minutach przesiadka, tym razem do busika. Jedziemy na wyspę Don Det. Nadal nie wiemy gdzie jesteśmy, nikt nie potrafi pokazać nam tego na mapie. Po 15 minutach przesiadka na łódkę (nie będę opisywać, w jakim była stanie, poza tym, że utrzymywała się na wodzie, nie było więcej optymizmu), wreszcie docieramy do celu…
Szukamy noclegu w domku na palach, na Mekongu. Ceny około 2-3 $, chcemy mieć blisko łazienkę w związku z nasilającym się przemarszem „armii radzieckiej” w brzuchu Adriana. Coś znajdujemy, ale nie cieszymy się, jesteśmy wykończeni, chyba mnie też ruscy atakują…
Nie smakuje nam zmówiony obiad, dosłownie padamy na twarz siedząc przy stole, tracimy kontakt z rzeczywistością. Adrian wpada na super pomysł, aby zmierzyć temperaturę, (jeszcze lepszym pomysłem było zabranie termometru), szok, mamy po ponad 39 st. C. Bierzemy aspirynę i kładziemy się do łóżka. Noc jest dramatyczna, gorączka nie zmniejsza się, jest mi strasznie zimno, dreszcze wykańczają mnie i nie pozwalają spać. Zasypiam na chwilę i zaraz się budzę. Co najgorsze też mam rozwolnienie, zapadam w letarg. To chyba najtrudniejsza noc w moim życiu. Adrian też cierpi na łóżku obok, ukryci pod moskitierami czekamy z nadzieją na nowy dzień. To chyba gorączka Denga…
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (4)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
przedsiebie

Ania i Adrian
zwiedzili 39% świata (78 państw)
Zasoby: 636 wpisów636 1292 komentarze1292 4444 zdjęcia4444 14 plików multimedialnych14
 
Nasze podróżewięcej
02.11.2019 - 15.12.2019
 
 
11.12.2018 - 30.01.2019
 
 
31.10.2017 - 15.12.2017