Pobudka rano i… Boże jesteś wielki! Alleluja! Powoli przechodzi nam ta zaraza, zmniejszyła się gorączka, mniejsze rozwolnienie. Choć jesteśmy słabi jak cholera decydujemy się na poszukiwanie delfinów słodkowodnych.
Boję się jeść cokolwiek, pijemy śniadanie, tj. herbatę, zgryzamy suchym chlebkiem komandosa, jeszcze z Polski. Razem z czterema białymi jedziemy na wycieczkę, choć walczymy o każdy krok, to tyle w nas radości, że nie potrafię tego nawet opisać, wracamy do świata żywych. Mam wrażenie, że strasznie polecieliśmy na wadze, nie ważne.
Z łódki przesiadamy się do busika z paką, dosiada się jeszcze większa kupa białych. Odwozimy ich po drodze prawie na granicę (zawsze można coś połączyć, jakiś nadkomplecie w danym temacie) i dopiero jedziemy szukać delfinów. Kolejna zmiana, przesiadka na łódkę. Płyniemy kawał drogi, parkujemy na Mekongu i czekamy… Widzimy delfiny, ale z daleka, nie uda nam się zrobić zdjęcia, ale wrażenia są bardzo pozytywne. To nie jest zoo, w którym płacisz za wstęp i oczekujesz, ze wymienione zwierzęta będą na wybiegu.
Wracamy do busika i jedziemy nad wodospad. Jesteśmy zachwyceni tą ogromną siłą i masą wody. To największy wodospad w tej części Azji, niesamowity huk spadającej wody i te widoczki… Aczkolwiek bez szału, Polska Siklawa większa i ładniejsza!
Jesteśmy już zmęczeni, na szczęście wracamy już na wyspę, z postanowieniem, że trzeba coś zjeść, może nie oddamy tego od razu naturze…Z pewną dozą nieśmiałości zjadamy ryż z kurczakiem. Po obiedzie sjesta na hamakach, mierzymy temperaturę - nie ma gorączki, uff.
Niestety mamy dynamit w pupie i nie umiemy usiedzieć na miejscu. Może to trochę nierozsądne, ale postanawiamy wynająć rowery i pojechać na przejażdżkę,na sąsiednią wyspę, która połączona jest z naszą mostem (pamiątka po Francuzach, co tu kiedyś rządzili…) Powoli, powoli się toczymy, chcemy zobaczyć jeszcze jeden wodospad, w plecaku prowiant, woda, tabletki na rozwolnienie i papier toaletowy. Docieramy do wodospadu, jest równie ładny, ale mniejszy, pot nas zalewa, ale jesteśmy przeszczęśliwi, udaje nam się pokonać chorobę, walczymy z własnymi słabościami, jest tak uroczo i niecodziennie.
Troche nam podpadała woda w jednym rodzaju butelek, mieliśmy wrażenie że może być napełniana kilka razy ta sama butelka. W związku z uzdrawianiem świata Adrian postanowił przedziurawiać wszystkie nasze stare butelki i inne, napotkane na naszej drodze.
Po powrocie herbatka, mała kanapka na spółkę i zalegamy na hamakach. Planujemy dalsza podróż, jutro ruszamy na północ, podróż przez dzień i noc, duże wyzwanie biorąc pod uwagę nasze samopoczucie i rewolucje, którą przeżyliśmy w naszym żołądku.
Znowu zbiera się na burzę, pod nami płynie Mekong, niespokojny, bo wieje i grzmi, błyska, zaraz lunie. Patrzymy na jaszczurki, które w kloszu lampy polują na komary i muszki, głaszczemy koty, z którymi zdążyliśmy się zaprzyjaźnić, leniwie kończy się ten ekscytujący dzień…
Ludzie w tych okolicach żyją w wielkiej zgodzie i harmonii z Mekongiem. On ich żywi i daje wodę do życia dla nich i ich zwierząt. Nawet my w naszej chatce mamy wodę do kąpieli z Mekongu…(nie chcę myśleć o ściekach, które spływają do rzeki na całej jej długości). Lubimy patrzeć jak małe dzieci same biorą łódki i bawią się w chowanego czy w berka na wodzie, ganiają się od wyspy do wyspy. Jestem zaszokowana, że rodzice ze spokojem podchodzą do zabaw dzieciarni, w takim miejscu na ziemi chyba wszyscy muszą umieć pływać.
Si Phon Don tzn. 4000 wysp. Jest to naprawdę urokliwe miejsce, Mekong rozlewa się na szerokość 14 kilometrów i otacza swoimi wodami wysepki, te małe i te duże i jeszcze w okolicy żyją delfiny słodkowodne.
Jak na tyle wody w okolicy to jesteśmy w szoku że w okolicy jest tak mało komarów. W nocy śpimy pod moskitierą, ale i tak bardziej dokuczają nam meszki.
Na naszej wyspie, zresztą jak na zdecydowanej większości wysp, nie ma prądu. Gdy zapada zmrok, po 18 właściciele pensjonatów włączają agregaty, komfortowo przez dwie, trzy godziny jest światło i nawet można pooglądać ulubiony serial w TV i zapomnieć o bożym świecie, jak to czynią właściciele kafejek, zatracając się w świecie telewizji - nie ma nawet jak złożyć zamówienia…
My mamy ze sobą nawet świeczki, więc nie potrzebujemy do szczęścia prądu. Si Phon Don to koniec świata, z dala od cywilizacji. Ale po co nam cywilizacja, ważne aby zdrowie było!
Dobranoc.