Tak naprawde od 1:20 jestemy na nogach, wstalismuy o godzinie, ktora niezacheca do powrotu do domu po dyskotece... Pozegnalismy Jodusia i domek i szybkim marszem na dworzec, tam busik do Berlina. Jedynym plusem bylo to, ze nie bylo korkow na autostradzie:) NaTeglu przywitala nas kolejka do odprawy, mega! A my jako lenie zasiedlismy na stoleczkach i kontrolowalismy sytuacje z pozycji siedzacej, zajadajac kanapeczki z domu;)Jako ostatni stanelismy do okienka i jakiez bylo nasze zaskoczenie, kiedy okazalo sie, ze nie ma dla nas miejsc... w klasie ekonomicznej, I tym oto sposobem awansowalismy do klasy biznes! nie musze dodawac jaki usmich zawital na twarzy Adriana BEZCENNE, ta radosc,-BEZCENNE, ten blysk w oku BEZCENNE... Otrzymalismy wiecejniz oczekiwalismy a przez kolejny miesiac bedzie pewnie na odwrot, dostaniemy mniej niz nam obiecano:) Planowy lot do Amsterdamu posrod pan i panow w garniturach bezcenne, ssuper jedzenie bezcenne, kawa w porcelanie a niew plastiku- bezcenne, juz wiemy dlaczego takie ceny w klasie biznes;)
Zarwana nocka dokucza nam coraz bardziej, jestesmy niezle zakreceni. Wysiadamy w Amsterdamie po bardzo twardym ladowaniu i ... zapadamy sie... w wielkich fotelach. Idziemy spac, nastwaiamy budziki na 9. tylko w Europie chybajest mozliwe takie wyluzowanie na lotnisku, usnac w objeciach plecaka... Nie bylismy sami w tym zatopieniu, he he.
Po drzemce zakupy w wolnocowym, napoj bogow i podroznikow czyli whisky:), drogo, ale mus to mus. Z domu wieziemy butelke aluminiowa po Danzkiej i przelejemy ten napoj, coby udalo sie wypic a nie zbic.
i znowu mega mkoleja do kontroli bezpieczenstwa, przez to 30 min opoznienia mamy. Na biznes juz sie nie zalapalismy;)
miedzylodowanie w Sudanie, godzina na dlubaniew nosach i przerwa na tankowanie samolotu, oczywiscie...
W Addis jestesmy planowo o 20:30 ( z Amsterdamu wylecielismy 10:45), ale kolejka po vizy i do odprawy nas dobila, 1,5h czekania, viza 20$ za osobe. Z urzedu daja na 30 dni, ale Adrian swoimniewatpliwym urokiem osobistym zalatwil na 34 dni, czyli do naszego powrotu:))
Trudne sa zawsze chwile, kiedy trzeba wyjsc wreszcie przed terminal, tym bardziej, ze jest ciemno i pozno. Na szczescie taxowkarze nie rzucili sie na nas jak hieny do gardel, my robilismy dobra mine do zlej gry (raz juz wywolalismy zadyme w Kenii pod lotniskiem...). Smialismy sie grzecznie z cen proponowanych przez panow irzucalismy swoja cene, czym wywolalismy usmiech na ich twarzach:) Zawsze w takich sytuacjach placi siefrycowe, my tez teraz zaplacilismy zapewne, ale zbilismy cene ze 120 birow na 70, wiec bylismy wzgodzie z portfelem. Zwlaszcza ze jest ciemno, strasznie i mokro...
(1$ to 12,4 Birow)
Po dlugiej przejazdzce rozklekotana lada poprzez gorzyste ulice Addis dojechalismy do "hotelu" i oczom naszym ukazal sie burdel... To taki zwyczaj hotelo- burdeli, gdzie mozna na godziny wynajmowac pokoje, w pakiecie w pokoju otrzymalismy prezerwatywe i klapki japonki z galopujacym grzybem zapewne, recznik watpliwej swiezosci. Najlepsze jest to, ze opis hotelu w przewodniku byl super: czysto, ladnie, przyjemnie, supoer ciepla woda, jak na warunki europejskie, nic sie nie zgadza z opisem, ale my musimy sie przestaawic na warunki afrykanskie a wtedy wszystko pasuje, jak ulal. My zgadzamy sie na taki stan rzeczy, znamy go z innych juz krajow i decydujemy sie na to, bo pozwala to podrozowac taniej i wiecej zobaczyc, czadsami jednak te pokoje, hotele wywoluja usmiech na naszych twarzach, bo tak bardzo zaskakuja nas swoim wyposazeniem, wystrojem (raczej brakiem jego) itd itd Wazne ze nie namierzylismy karaluchow, to wielki suces i plus na rzecz hotelu Baro! za 120 Br (po targowaniu Adriana dzielnym, dodam)
Lezymy juz w spiworach, pijemy whisky, jemy kanapki z Polski i czekamy na kolejny dzien w Afryce:)))