Teoretycznie woda jest w Harrarze, choć lepiej powiedzieć, że bywa czasami, a jak bywa to kapie, nie płynie strumieniem. inne rozumienie pojecia dostepnosci. Jak bywa to ja lapiemy w butelki a potem sie polewamy, tyle dobrego.
karaluchy tez bywaja, tzn sa, ale w okreslonych godzinach, wychodza po 20 godzinie tabunami, rzeszami, tuzinami, trudno je zaakceptowac, choc bardzo sie staram, wychodzi mi to coraz lepiej, choc nadal kosztuje troche wysilku. To niesamowite z jakich szczelin się one wynurzją, jak szybko biegaja...
Jeszcze w Polsce czytałam na internecie o ich zwyczajach, pozytywne bylo tylko to, że raczej nie spadaja z sufitu (w odróznieniu do pluskiew:).
Ale nie na wodzie i nie na karaluchach konczy sie nasze zycie w Harrarze. Pospacerowalismy dzis po roznych zaulkach, uliczkach, kupilismy piekna huste batikowa, wielka i kolorowa, zaszlismy do naszego znajomego z knajpy na kawke, porozmawialismy na migi, bo pan nie znal ani slowa po angielsku,ale opowiedzielismy ze widzielismy chieny, pokazalismy fotki, filmik, a przy tym usmialismy sie serdecznie.
Tyle slonca w calym miescie, blekit ciagle jest nad nami. Dobrze nam, pomimo wszystko...