Pobudka o ludzkiej godzinie, czyli o 8 i łapiemy autobus do Dharamsala. Tradycyjnie, miał jechać 3 godziny, a jechał 4,5. Potem jeszcze dojazd do górnej części miasta McLeod Gańdź zwanej „Małą Lhasą”, ponieważ to właśnie tu znajduje się siedziba emigracyjnego rządu tybetańskiego. Tu właśnie mieszka Dalajlama, choć często jest w rozjazdach. Ten ostatni 10-cio km odcinek to był lekki horrorek. Rozklekotany autobus, serpentyny, stromizny, droga miejscami szerokości autobusu (ale z asfaltem) , to wszystko robi - delikatnie mówiąc – niezłe wrażenie.
Okolica jest urocza, spokojna, kompletnie nie indyjska. Ludzie tu mieszkający wywodzą się z Tybetu, mają kompletnie inne rysy twarzy, są dużo spokojniejsi niż Hindusi, nie narzucają się. Ja odczuwam tu spokój i jakiegoś dobrego „ducha” w powietrzu.
Hotel mamy przyzwoity, z widokiem na jedną z zamglonych dolin, za nami ośnieżone góry. Klimat górski, powietrze ostre – typowy kurorcik. Przez ciasne uliczki miasta przemykają mnisi, turyści, Tybetańczycy. Jest kolorowo.
W tybetańskiej knajpie zjedliśmy tybetańskie specjalności. Pierożki były dobre i smakowite (choć nasze mamy lepią i tak lepsze). Spotkaliśmy przemiłą parę z Polski - Kamilę i Olafa, z którymi rozgadaliśmy się serdecznie. Wieczory tu są chłodne, a my bez skarpet, więc przemarzliśmy do szpiku kości. Umówiliśmy się z rodakami na jutro.
Z jednej strony odczuwam wielką radość z pobytu właśnie w tym miejscu, ponieważ z całego serca trzymam kciuki za Wolny Tybet. Byłam z Adrianem na demonstracji poparcia dla Tybetu w Szczecinie, w trakcie trwania Olimpiady w Chinach. Płakałam słuchając Tybetańczyków, jak trudne jest ich życie bez ojczyzny, jak bardzo są prześladowani. Krzyczałam „Wolny Tybet” i jestem dumna i szczęśliwa, że jestem tutaj dziś! Zawsze jak wracamy do Polski, to się cieszymy, bo jesteśmy „u siebie”. Jak wielki smutek muszą nosić w swoich sercach ludzie, którym zabrano ojczyznę, których prześladuje się za przekonania. Tym bardziej boli to, że Buddyzm jest przyjazną religią dla wszystkich ludzi i nie głosi nienawiści. To już 51 lat, jak Tybet walczy o niepodległość z Chinami.
Wieczorem nadrabiamy zaległości na blogu. Doczytałam na necie, że co niektórzy uzależnili się od czytania i mają problem z funkcjonowaniem, jak nie maja z nami kontaktu. Staramy się, bardzo, ale czasami naprawdę krucho z netem, aby wszystko dodać. I tak jest super, że mam kompa ze sobą. Bardzo dziękujemy za wszystkie komentarze. Wszystkie czytamy, czasami umieram ze śmiechu, to bardzo miłe. Dziękujemy!!
Wieczorem wracamy nieśmiało do naszej whisky, lokalnej, którą odstawiliśmy na czas przemarszu wojsk. A jak smakuje? Jak się nie ma co się lubi, to się lubi, co się ma. Pijemy za WOLNY TYBET!