Zasapali Krisznowcy i dziś rano nie zaśpiewali pod oknami. Dziś jedziemy do Old Delhi. Zwiedziliśmy Red Fort (kto był już w Radżastanie może się poczuć lekko rozczarowany). Samo wejście na teren fortu jest ulgą dla uszu i duszy. W Old Delhi jest masakrycznie głośno, ocean ludzi, ocean aut i rikszy, który nie pozwoli zatrzymać się ani na chwilę. Przejście przez ulicę jest nie lada wyzwaniem. Naprawdę, już byliśmy w paru zakorkowanych miejscach na świecie, ale Old Delhi bije wszystkie na łeb. Czasami przechodzimy, czasami czaimy się, a potem biegniemy slalomem i zakosami. Masakra! Wstęp do fortu 250r za osobę – w przewodniku było 100. W ogóle przewodnik to osobna historia – chyba najgorszy do tej pory.
Byliśmy też w słynnym Meczecie Dźiama Masdźid. Jest to największy meczet w Azji i może pomieścić 25 tysięcy wiernych. Na dziedzińcu mieszanka kulturowa i religijna – wyznawcy islamu, hinduizmu, turyści. Każdy zapewne szuka czegoś innego w tym miejscu i na pewno to odnajduje. Z meczetu rozpościera się widok na Old Delhi, na zatłoczone uliczki i obdrapane domy.
To duży kontrast po New Delhi, które widzieliśmy wczoraj. Wszystkie uliczki są mega ciasne, często mieszczą się tylko dwie riksze rowerowe, lub tylko dwóch pieszych. Elewacje z domów poodpadały, kable nad głowami tworzą pajęczynę. Wokół ruch, hałas, chaos dla nas, ale dla ludzi tu żyjących zapewne codzienność do której przywykli. Czasami jest tak ciasno, że nie można zatrzymać się nawet na chwilę, bo fala ludzi pochłonie Ciebie i tak. Jak to w Azji bywa sklepik na sklepiku, ze wszystkim, zazwyczaj po kilka z jednej branży.
Do Old Delhi dojechaliśmy metrem, oczywiście zapchanym maksymalnie. Na peronach są porządkowi, którzy po zatrzymaniu pociągu kierują ruchem, upychają wsiadających. Najlepsze jest to, że ludzie wsiadają zanim wysiądą inni pasażerowie. Wysiadający kotłują się więc ze wsiadającymi… Zajęło nam trochę czasu, nim zaczęliśmy postępować tak jak oni, bo inaczej byśmy nie wsiedli wcale do wagonu. I oczywiście wszyscy się pchają, nie ma w tym agresji, choć łokcie używa się dość często. W każdym składzie metra jest jeden wagon dla kobiet. Nie ma tam ścisku. Pozostałe wagony są zapchane na maxa obywatelami płci męskiej.
Wieczorem zapakowaliśmy się do zapakowanego po kokardę pociągu. Najgorsze było to, że nawet sleepery pękały w szwach. My mieliśmy swoje miejscówki, ale poprzeczne siedzenia, sprzedawane z Waiting list, zapchane były po pięterko. Ludzie siedzieli w korytarzu, leżeli pod nogami. Pierwszy raz jechaliśmy w Indiach w takim tłoku. Zbliża się Święto Diwali, młodzież ma wolne, więc wszyscy przemieszczają się jeszcze bardziej intensywnie. Zaskoczyła nas ilość policjantów i żołnierzy w pociągu. Do każdego białego podchodził pewien „Druh” i dawał do przeczytania instrukcję zachowania w pociągu: nie rozmawiać z obcymi o swoich planach podróży, nie korzystać z poczęstunku - picia, jedzenia, nie pokazywać paszportu itd. itp. Potem musieliśmy podpisać się na liście, że zapoznaliśmy się z instrukcją. Kolejna lista…
W nocy przerażała nas orkiestra gruźlików w naszym wagonie. Nie wiem, czy to zbieg okoliczności, czy też chorzy jechali aby się uleczyć w Gangesie, ale kaszleli wszyscy, naokoło. Jak się nawdychamy tych wirusów, to też będziemy potrzebować świętej rzeki, aby się uzdrowić. OOOOby nie!