Po rwanej nocy docieramy z ledwo dwugodzinnym opóźnieniem (razem 15 godz. w pociągu) do kolejnego niewielkiego – raptem 1,2mln ludzi, Waranasi – świętego miasta w Indiach, jednego z najstarszych miast na świecie. Nazwa nawiązuje do jego położenia pomiędzy dwoma rzekami: Waruną i Assi (dopływy Gangesu). Przybywają tu wierni z całych Indii aby zanurzyć się w świętej rzece – Gangesie, by zmyć z siebie wszelkie grzechy, wyzwolić się od łańcucha wcieleń.
Stare miasto szokuje na każdym kroku. Nie należy może do wielkich metropolii, ale pielgrzymi zagęszczają populację. Stare miasto ma bardzo, bardzo ciasną zabudowę: niektóre uliczki są tak wąskie, że dwie osoby mają problem, aby się minąć. Starówka ciągnie się wzdłuż Ghatów - kamiennych schodów prowadzących do wody. To właśnie na ghatach są palone zwłoki, zawinięte w całuny. Przed ułożeniem na stosie ciała zanurza się w Gangesie, a potem układa na stosie i podpala. Stosy nie są duże. Podczas kremacji nie można robić zdjęć, ani stać zbyt blisko (to przywilej rodziny). Zresztą i tak zapach nie zachęca do zbyt bliskiego podchodzenia, pomimo dodawania kadzidła, które ma zneutralizować trudną do zaakceptowania woń. Widok szokuje. Mieszkamy przy Ghacie, na którym przez całą dobę pali się zwłoki (Manikaranika Ghat). Przez cały czas widać dym i blask ognia. Idąc zwiedzać widzieliśmy stosy z ciałami, kilka obok siebie. Wszystko bez żadnej szczególnej oprawy i bez podniosłej atmosfery – uroczystości były bardzo skromne. Ciałami zajmują się tutejsi niedotykalni (ludzie poniżej najniższej kasty w społeczeństwie). Kobiety z rodziny prawie nigdy nie pojawiają się na miejscu kremacji, bo płacz źle wpływa na kolejna karmę. Do niedawna kobiety gdy umarł mąż rzucały się na płonący stos – opornym pomagano.. Prochy wysypuje się do Gangesu lub do oceanu. Nie wszystkich się kremuje (dzieci, kobiety w ciąży, osoby które zginęły w wypadku nie są kremowane) – corocznie ponad 45 tysięcy nieskremowanych zwłok trafia do Gangesu.
Fenomen tej rzeki, świętej wody, polega na tym, że pomimo tego, że jest najbrudniejszą, najbardziej zanieczyszczoną rzeką świata, nie wywołuje epidemii. Codziennie tysiące wiernych obmywają swe ciała w świętej rzece i nie zapadają na żadne choroby. Jest to kolejna wielka rzeka na naszej drodze, wiedzieliśmy już przecież między innymi Mekong, Nil, Amazonkę. Każda z tych rzek, pewnie z powodu swej potęgi wzbudza w nas szacunek. Ganges jednak ma w sobie coś jeszcze, inną energię. Bez wątpienia jest to powiązane ze wszystkimi obrzędami, które dokonują się na jego brzegu.
Stare miasto jest labiryntem malutkich uliczek. Jak w każdym labiryncie, gubiliśmy drogę , by potem znowu odnaleźć tą właściwą. Czasami mieliśmy problem aby wyminąć krowę, a na dodatek z naprzeciwka podjeżdżał motor…
W labiryncie uliczek znajdują się setki sklepów. Duża z nich część jest powiązana z kremacją. Są stanowiska z materiałami na całuny, z kadzidłami, lampkami oliwnymi, z polanami drewna sprzedawanymi na wagę. Jest też sekcja przeznaczona dla turystów – czyli szaliki, koraliki, materiały i bajery. A wokół tłok, hałas i brud. Albo używając kolokwialnego określenia: „syf, kiła i mogiła”. Przepraszam, ale brak mi słów aby opisać to miasto. Powoli brakuje mi przymiotników. Brud ponadprzeciętny – chyba najgorszy w całych Indiach. Oglądanie „wystaw” gwarantuje wdepnięcie w parę kup po drodze, a patrzenie pod nogi gwarantuje wspomnienia związane tylko z tym co pod nogami, a nie na kramach. Brud jest galopujący i atakujący wszystkie zmysły, bez litości dla wzroku czy powonienia. Wokół jeszcze krowy jedzące śmieci, pasące się kozy, małpy szalejące po budynkach i wyjące psy, pomimo tego, że nie ma jeszcze księżyca! I czasami jeszcze ten zawiewający zapach palonego drzewa.. i nie tylko…
Varanasi to miasto pielgrzymów, których widać na każdym kroku, miasto żebraków i bezdomnych - często bardzo schorowanych i okaleczonych, miasto sadhów - którzy porzucili wszystko by oddać się medytacjom, poszukiwaniom duchowym, umartwieniom i pielgrzymkom (tutaj często są to też przebierańcy, którzy zarabiają na robieniu im zdjęć), w końcu to miasto szaleńców. Przez miasto podążają karawany z martwymi ciałami na noszach, a żałobnicy śpiewają i modlą się podczas tej ostatniej drogi. Życie i śmierć przeplata się ze sobą na każdym kroku. Z okna restauracji obserwowałam chłopca, który puszczał latawce, a za jego plecami widać było łunę ognia z Ghatu Manikaranika. Życie i śmierć , radość i smutek, na jednym kroku, w jednej chwili.
Varanasi, to bardzo dziwne miasto na naszej drodze…