Nie namierzyliśmy już więcej robali w kajucie. Pomimo to nie do końca się wyspaliśmy. Cieszymy się jednak z tego rejsu. Statek został zbudowany w 1929 roku w Kalkucie, jeszcze za czasów brytyjskich i ma w sobie duszę. Jest to bocznokołowiec i czujemy się co najmniej jak na Missisipi. Znajdujemy się w pierwszej klasie, Kajuty mają dwoje drzwi: pierwsze do wnętrza, na korytarz, gdzie ustawiony jest bardzo długi stół z krzesłami na którym serwują nam posiłki, drugie drzwi wychodzą na zewnętrzny pokład. Statek jest już mocno zniszczony, momentami słychać jak wcinają go kolejne pokolenia korników, ale panuje tu klimacik. Kiedyś musiało tu być bardzo ładnie, teraz też jest stylowo. Obsługa od rana wzięła się za malowanie pokładu, drzwi, barierek, więc musimy jeszcze uważać, aby nie pobrudzić się olejnicą. Mają pomysły chłopaki.
Po śniadaniu zostaliśmy zaprowadzeni na mostek, do Kapitana. Nie znamy się na wyposażeniu mostka, gdzie nie było nowoczesnych sprzętów do nawigacji, za to zobaczyliśmy tradycyjne koło sterowe, telegraf maszynowy itp. Trzeba przyznać, że chłopaki super sobie radzą z dobijaniem do brzegu i wszelkimi manewrami pośród innych łódeczek i łodzi.
Cały dzień się lenimy: czytamy, gramy i piszemy. Korzystamy z końcówki lata, które i tak przedłużyliśmy znacząco w tym roku. Bardzo lubimy żeglugę śródlądową, bo można obserwować toczące się życie na brzegu, ludzi. Czasami jednak rzeka jest szeroka na kilkaset metrów i czujemy się trochę jak na morzu, bo po horyzont tylko woda i woda. Bangladesz leży praktycznie na wodzie i transport wodny ma bardzo duże znaczenie. Co chwila widać łódki, łódeczki, łupinki, ale także barki i duże statki towarowe. Woda ma tu kolor brunatny, w Polsce niespotykany. Często duże obszary wody pokryte są dywanem roślinności, a nasz stateczek płynie pośród zieleni…