W różnych pokojach mieszkaliśmy podczas tej podróży. Generalnie standard kompletnie nie jest adekwatny do ceny jaką trzeba zapłacić za wynajęcie pokoju ( oczywiście mam na myśli ten rejon świata). Wczoraj zmieniliśmy pokój z 3-os na 2-os, za 25$. Nadal przerost ceny nad jakością. Chociaż na pewno są plusy: duży pokój, ciepła woda leci w kurku z ciepłą wodą, zimną wodą, w spłuczce od toalety;), klima chłodzi, jest okno, ale ciemne… No właśnie pokoje bez okien, albo prawie z oknami… Generalnie w takich pokojach jest ciągle ciemno, rano człowiek ma wrażenie, że dzień się nie zaczął i nigdy się nie zacznie. Zapalenie światła to istny horror, bo albo działa tylko jedna żarówka, albo coś mruga czy też miga, a że zazwyczaj jest to jarzeniówka, albo żarówka energooszczędna to i też światła jest jak na lekarstwo. Wyglądamy wtedy jak „zombie” w podróży… Dlatego też tak ciężko było nam dzisiaj wstać…
Po śniadaniu ruszamy znowu na rowerach do starego Baganu, aby poogląda świątynie i zakupić pamiątki. Generalnie Bagan słynie z wyrobów z laki - niektóre produkty naprawdę robią wrażenie. Uwaga dla wybierających się do Birmy: pamiątki nie powtarzają się w innych miejscach. Jeśli np. nad jeziorem Inle były parasolki, to tylko tam, jeśli w Bagan jest laka, to tylko tu. I praktycznie to wszystko jeśli chodzi pamiątki w Birmie.
Tyłki bolą jak cholera, ale jakoś dajemy radę. Jednak nie jesteśmy przyzwyczajeni do całodziennych wycieczek rowerowych;)
Po 17 lądujemy w hotelu, zabieramy tobołki, próbujemy dodać coś do geologa i ruszamy dalej, autobusem do Yangoonu.