Plaża jak autostrada… szeroka, jeżdżą po niej samochody, traktory, motory, rowery… Oczywiście, przede wszystkim są też ludzie, może nie piesi, ale amatorzy kąpieli w ubraniu. Nie ma opalania na kocach, prawie nie ma leżaków, prawie nie ma parasoli. Chang Tha to miejscowość – kurort, ale raczej dla Birmańczyków. Białych prawie wcale tu nie ma. Są okazałe hotele, w standardzie różnym, a kilku białych odpoczywa tylko w jednym z nich, na początku miejscowości. Chodzimy tam poplażować, bo w towarzystwie innych białych łatwiej rozebrać się do stroju. Strój kąpielowy nie jest tu źle odbierany, ale głupio leżeć w „majtach” jak wszyscy wokół kąpią się ubrani w długie spodnie i koszulki…
Całe miasteczko ciągnie się na kilka kilometrów wzdłuż jednej ulicy. Po jednej stronie hotele, po drugiej knajpy i stragany z pamiątkami. Pamiątki jak z najgorszego chińskiego koszmaru: bardzo skromne, mało atrakcyjne wręcz kiczowate. Czemu nie przywiozą tu laki z Baganu, albo parasolek z Inle? Tylko muszelki i muszelki w różnych konfiguracjach. Knajpy puste, nie wiadomo czemu… Chcieliśmy kupić jakiekolwiek owoce, nic nam się nie udało, nie ma! Tylko chipsy i chrupki, albo kokosy. Nie wiem dlaczego nie ma arbuzów, papai czy bananów, szok! Była jedna pani, co miała mandarynki, po 200 kiatów sztuka, więc zbojkotowaliśmy ją i jej mandarynki, grzecznie się żegnając. Kupiliśmy chipsy… Normalnie cena to 300 kiatów za paczkę, a jeden młodzian w sklepie chciał 1000 kiatów, czyli zaczyna się…
Nasz hotelik – Dream Light, jest na pewno wart polecenia i pozostanie długo w naszej pamięci, a to za sprawą śniadań. Śniadania są tak duże, że nie do przejedzenia! (oczywiście wynosimy co się da, bo ja potem mam misję „karmimy psiaki”). Dziś np. było na śniadanie: kawa 3 w 1 (czarnej, parzonej nie mają, szlocham), sok pomarańczowy (rozrabiany z torebki), słona fasola, 2 jaja sadzone, 3 kromki chleba tostowego, ciapati, talerzyk ciasta, talerzyk papai… Nie ma szans, aby to zjeść. Pokój kosztuje 15$ i jak na realia Birmańskie w tym roku, jest ok. Obok w niewiele lepszym hotelu pokój kosztuje 35$.
Nie jest to klasyczny kurort jaki znamy. Nie ma jakiegoś wariactwa czy hałasu. Nawet jeśli ktoś podchodzi do nas na plaży, aby zaproponować zakup ryby czy innej przekąski, a my dziękujemy, to odchodzi i nie ma dalszej dyskusji, skąd jesteś, jak się masz itd… Nie płaci się za leżaki czy parasol, a jest ich tylko kilka na plaży, nie ma namawiania na przejażdżkę bananem czy innym wywrotowym owocem, jest mega spokój. Jest bardzo sielsko, skromnie, ale nam się podoba.