Rano mieliśmy ten komfort, że nie trzeba było zrywać się z łóżek… Co ciekawe, klimat górski zaskoczył nas: w nocy bowiem musieliśmy nakryć się kołderką bo lekko szroniło – a przecież w dzień jest tu jak w piecu hmm… Zjedliśmy obfite śniadanie na tarasie nad rzeką, pograliśmy w kości – urocze miejsce…
Udało się skompletować pasażerów na rejs do Chiang Rai. Okazało się, że przez część drogi mieliśmy nawet nadkomplet. Na przystani dość mocno zaatakowały nas panie w strojach ludowych, które sprzedawały pamiątki. Bardzo długo i grzecznie tłumaczyliśmy im, że nic nie kupimy. Panie niemal się obraziły...
Nasza łódka była bardzo mała, zadaszona. Podczas rejsu okazało się jednak, że nic większego nie mogłoby poruszać się po rwącej, górskiej rzece Kok. Było wesoło, czasem nawet musieliśmy pokonywać spiętrzenia wody, kolejne progi, ale pan sternik był bardzo doświadczony i dotarliśmy na miejsce cali, choć nieco zmoczeni. Dawno nie płynęliśmy taką rzeką, momentami przypominało to bardziej rafting niż spokojny rejs, którego się spodziewaliśmy. Od Tha Ton można też spłynąć bambusową tratwą, ale trwa to dwa dni i z noclegiem. Prąd rzeki jest imponujący. W początkowym odcinku drogi widoki są przepiękne, wokół tylko porośnięte góry, nie widać za bardzo ludzi. Po dwóch godzinach krajobraz staje się bardziej łagodny.
Po drodze zajechaliśmy do jednej z wiosek na toaletę i posiłek. Przy punkcie z pamiątkami były zamknięte zwierzęta w klatce, głównie węże. Oczywiście obsługa namawiała nas bo robienia sobie z nimi zdjęć. Myślę że w skali do stu miałam asertywność tysiąc i bardzo dosadnie, drukowanymi literami, powiedziałam pani, że nie robimy zdjęć z dzikimi zwierzętami!!! W całym Chiang Rai widzieliśmy plakaty promujące to miejsce gdzie można sobie zrobić fotkę z gadem. Cholera jasna! Co jest w tym takie ciekawe? Co to za atrakcja? W tej wiosce z wężami widzieliśmy też słonie, które wożą turystów. I niestety jest tym duże zainteresowanie, ponieważ jest to jedna z głównych atrakcji podczas każdej wycieczki organizowanej przez agencje turystyczne w Chiang Rai... Bardzo źle to znoszę, chciałabym krzyczeć i przeklinać, ale wiem że nie mogę. Rozwala mnie ta nasza „biała europejska nieświadomość”. Nigdy, przenigdy nie przypuszczałam, że ludzie mogą aż tak bardzo krzywdzić zwierzęta, którymi się niby „opiekują”. Jak widziałam słonia, myślałam o nim bez większych emocji. Teraz jest inaczej. Pobyt w Elephant Nature Park tak bardzo mnie poruszył, że widok słonia tutaj wywołuje we mnie złość i żal… Jest mi bardzo źle, chce mi się płakać…
Płynęliśmy trzy godziny z 30 minutową przerwą.
Chiang Rai na pewno jest o wiele mniejsze niż Chiang Mai, choć ma też swój nocny rynek z masą pamiątek i mnóstwem stoisk z tanim jedzeniem. Pamiątki takie same, choć wybór na pewno mniejszy. Trochę pospacerowaliśmy po okolicy, wymieniliśmy dulary i kupiliśmy bilety na jutrzejszy autobus klasy pierwszej do Bangkoku. Śpimy w hotelu Orchids, blisko wieży zegarowej. Niestety pokój kosztuje tym razem 450 bahtów, ale jest imponująco czysto – nawet jak na Tajlandię. W pokoju mamy TV i Klimę - której pewnie nawet nie odpalimy (bo wolimy wiatrak), WiFi oraz łazienkę z ciepłą wodą i nawet dwie flaszki wody.