Wczoraj wieczorem mogliśmy zobaczyć, co to znaczy suto zastawiony stół. Kolacja była iście królewska, stół uginał się od kolejnych dań: kurczak, kotlety mielone, coś na kształt wegetariańskiego leczo, zasmażane bakłażany, surówka z kapusty, słony ser, marmolada, miód, śmietana, chleb… Naprawdę mieliśmy problem aby to przejeść. Wszystko było bardzo smaczne. Już wiem, że w tym kraju to ja nie schudnę, a na pewno przytyję jak tak dalej będzie. Kuchnia gruzińska bardzo nam smakuje. Pomimo chłodu w pokoju nie zamienimy naszej mety, bo jedzenie przygotowywane przez gospodynię jest wyborne. Takie też było i śniadanie.
Wczoraj jedliśmy kolację w towarzystwie innych turystów: pary z Niemiec i pary włosko-niemieckiej (ale mieszkają w Australii), która podróżuje po Europie motorem, śpiąc w namiocie. Wielki szacunek dla nich za wytrwałość i hart ducha, bo akurat w tym zimnie to trzeba mieć jaja, aby nie uciec gdzieś, gdzie jest cieplej. Australijczycy czekają tu już ładnych parę dni na lepsza pogodę aby ruszyć dalej.
Wczoraj po kolacji zasiedliśmy jeszcze do butelki wina z naszymi znajomymi z Polski. Wino zakupił Adrian w sklepie w cenie 4 lari za litr i było to wino z domowej pasieki, wyciągnięte spod lady i co ważne, można było spróbować, co się kupuje. Rozmowom nie było końca i co chwilę pojawiały się nowe tematy. To bardzo miłe uczucie, spotkać na swojej drodze przemiłe osoby z którymi można rozmawiać, rozmawiać i rozmawiać…
A potem nocka w śpiworze, w pokoju gdzie temperatura nie przekroczyła 13 stopni – bezcenne. Do wszystkiego można się przyzwyczaić… do zimna, do deszczu. Nie ma sensu z tym walczyć, należy zaakceptować bo i tak nie mamy na to wpływu. Nagrodą na pewno będą posiłki u naszej gospodyni i przemiłe towarzystwo.
Po śniadaniu uznaliśmy, że nie ma sensu iść w góry, ponieważ nadal lało… I nie był to deszczyk kapuśniaczek. Wszyscy poszliśmy spać, co za skandal! Zamiast zwiedzać to do łóżka! Na szczęście koło południa przestało podać i razem z Gosią i Tomkiem poszliśmy w góry, szlakiem w stronę lodowca. Było już późno na wycieczki w góry więc nic bardziej ambitnego nie mogliśmy wymyślić, ale i tak przeszliśmy prawie 20 km i udało nam się zmęczyć. Doszliśmy do wiszącego mostu. Droga wiedze przez dolinę, wzdłuż koryta rzeki. Naprawdę jest malowniczo. Na zboczach gór drzewa zmieniają kolory liści, nie ma ludzi ani cywilizacji, wokół szczyty o wysokości ponad 3500 m. npm. Kaukaz to naprawdę wielkie góry które robią wrażenie. Po drodze pogoda zmieniała się kilka razy, nawet w pewnym momencie było widać błękit nieba, a to może świadczyć o poprawie na dłużej, ale kto to wie…
Spotkaliśmy dzisiaj grupę Polaków, pocieszyli nas w niedoli, że też mają zimno na kwaterze, mają mega szczeliny w oknach (jak u nas) i że mają jedną „kozę” na dom…
Mestia na pewno zachwyca kamiennymi wieżami, wyremontowanym rynkiem, ale poza tym jest tu smutno i brudno. Widać, że ludzie nie mają pieniędzy, domy są nie remontowane, płoty się walą, nie widzieliśmy tak naprawdę nikogo, kto by robił cokolwiek w obejściu, nie widzieliśmy pracujących ludzi. No, może jeden kamaz był załadowywany kamieniami z rzeki… Szkoda. To bardzo życzliwi ludzie, naprawdę otwarci, lubią Polaków (których co chwilę tu spotykamy) i chcielibyśmy aby żyło im się lepiej, łatwiej, aby mogli zarabiać pieniądze. Mestia na pewno za parę lat się zmieni i to bardzo.